Rynek e-MTB cały czas się formuje – niektórzy producenci stawiają na innowacje, inni wychodzą z założenia, że górski elektryk powinien dawać wrażenia z jazdy jak najbardziej zbliżone do swojego analogowego odpowiednika. Jeśli bardziej przemawia do Ciebie to drugie podejście, Whyte E-150 S powinien Cię zainteresować.
Whyte E-150 S – co to za rower?
To podstawowy model nowej kolekcji e-MTB brytyjskiej marki. Oprócz niego należą do niej E-150 RS (na lepszym osprzęcie) i E-180 RS (ze skokiem 180 mm). Wszystkie bazują na nowym systemie Bosch Performance CX Gen 4 z akumulatorem 625 Wh.
Najważniejsze cechy
- przeznaczenie: enduro;
- czterozawiasowe zawieszenie o skoku 150 mm;
- rozmiar koła: 27.5″
- materiał ramy: aluminium;
- akumulator o pojemności 625 Wh;
- progresywna geometria (reach 455 mm w rozmiarze M);
- masa: ok. 24,2 kg (rozmiar S, z pedałami, na mleku);
- cena: 24 999 zł.
Wszystkie szczegóły ramy i wyposażenia znajdziesz w bikepornie:
Geometria i wybór rozmiaru
Jak już wspomniałem w bikepornie, to co jeszcze niedawno było geometrią progresywną, dziś jest po prostu geometrią prawidłową. Mimo to, Whyte jak zwykle nie zawodzi w kwestii cyferek, które nie są może radykalne, ale na pewno nowoczesne. Uwagę zwraca np. długość tylnego trójkąta (440 mm – ze starym silnikiem Boscha było to nie do pomyślenia) i bardzo nisko zawieszony suport (330 mm, co akurat w elektryku może przeszkadzać).
Rzut oka na tabelkę zdradza też, że Whyte bardzo poważnie podszedł do swojego e-bike’owego debiutu – E-150 jest dostępny w aż pięciu rozmiarach. Ja przy 170 cm wybrałem S-kę, mimo że producent zaleca M. Nazwijmy to kwestią osobistych preferencji – uważam, że w ciężkim elektryku nie trzeba dodatkowo poprawiać stabilności długością, więc będąc na granicy, lepiej postawić na trochę łatwiejsze manewrowanie przy niskich prędkościach.
Na szlaku
To był jeden z najfajniejszych testów w tym roku, bo E-150 zabrałem na parę enduro-tripów, które już od dawna chodziły mi po głowie, ale jakoś nie mogłem się do nich zebrać – uroki elektryka! Poza szlakami (Śnieżnik, Rudawy Janowickie, Wielka Racza) zabrałem go też na łagodniejsze ścieżki (m.in. bardzo przyjemna wycieczka Tabakowy-Wełczoń na Babia Góra Trails) i sprawdzone trasy testowe w Bielsku-Białej i Srebrnej Górze. Poznaliśmy się naprawdę dobrze!
Podjazdy
W przypadku elektryka wrażenia z podjeżdżania dominuje oczywiście silnik. Początkowo byłem trochę rozczarowany, że Whyte postawił na Boscha, bo delikatnie mówiąc, nie jestem wielkim fanem jego poprzedniej generacji. Ale Gen 4 to ogromny skok naprzód – silnik jest nie tylko o 50% mniejszy i lżejszy, ale przede wszystkim nie stawia tak dużych oporów i działa w bardziej cywilizowany sposób. W słabszych trybach jest prawie tak cichy jak Brose, a w najmocniejszym nie jest już tak nerwowy, jak poprzednik.
Najlepiej jednak sprawdza się automatyczny tryb eMTB, który płynnie dobiera moc wspomagania w zakresie 120%-300% (te skrajne wartości odpowiadają „sztywnym” parametrom trybów Tour i Turbo). Niestety bardzo szybko rozprawia się on z akumulatorem… Mimo, że ma on pojemność aż 625 Wh (największa zaleta nowego Boscha!), w trybie eMTB pozwalał mi pokonać około 40 km i 1400 m przewyższenia – mniej więcej tyle, ile byłbym w stanie wycisnąć z baterii 500 Wh przy „ręcznym” korzystaniu z bardziej ekonomicznych ustawień.
Na całodniowych górskich eskapadach sytuację ratuje tryb Tour. Nie działa on tak idealnie płynnie, jak eMTB i zdarza mu się lekko szarpnąć, ale za to pozwala dorzucić do zasięgu co najmniej 10 km i 200-300 metrów w górę. Natomiast wyprawy ocierające się o 2000-metrowe przewyższenie wymagają już częstego korzystania z trybu Eco, który niestety jest bardzo słaby – sprawdzi się na wypadach z kumplami na zwykłych rowerach, ale przy normalnej jeździe, przeskok względem trybu Tour jest tak duży (ze 120% na 50%), że rower po prostu zamula.
Nie spodobał mi się też nieprecyzyjny, 5-kreskowy wskaźnik poziomu naładowania baterii. A w zasadzie 4-kreskowy, bo ostatnie 20% trzeba traktować jako rezerwę. Tak niedokładne wskazania utrudniają rozsądne „rozłożenie sił” i powodują, że zniknięcie każdej kreski jest nieprzyjemnym wydarzeniem. Początkowo myślałem, że sytuację uratuje wskaźnik zasięgu, ale w górach pokazuje on takie bzdury, że można o nim w zasadzie zapomnieć.
Ale zostawmy Boscha, bo przecież silnik nie podjeżdża sam. Równie istotna jest reszta roweru, do której znacznie trudniej się w E-150 przyczepić. Mógłbym się tu rozpisywać o zależnościach długości tyłu, kąta rury podsiodłowej i rozmiaru koła, ale wystarczy że napiszę, że na E-150 podjechałem kilka ścianek, które wydawały mi się totalnie niemożliwe – próbowałem tylko dlatego, że wnoszenie 24-kilogramowego roweru byłoby jeszcze trudniejsze.
Zjazdy
Niski suport, który jest przekleństwem E-150 na podjazdach, odpowiada jednak za najważniejszą cechę tego roweru: skrętność na zjazdach. Każdy, kto na niego wsiada, od razu mówi, że ten rower skręca jak typowy Whyte. Czyli genialnie.
Druga charakterystyczna cecha tego roweru, którą zauważysz podczas pierwszej przejażdżki, jest lekkość. Już widzę oczami wyobraźni, jak właśnie pukasz się w czoło – w końcu ten rower waży ponad 24 kg. Ale chodzi o lekkość odczuwalną podczas jazdy – jak na elektryka, E-150 jest wyjątkowo zwinny i pod tym względem jest klasą samą dla siebie.
Lekkość ta jest jednak tym bardziej odczuwalna, im szybciej jedziesz. Przy niskich prędkościach Whyte trochę się gubi i na stromych, bardzo technicznych sekcjach czasem czułem się na nim niepewnie – kiedy na ściance musisz przeprowadzić rower między skałami z centymetrową precyzją, dodatkowe 10 kg względem zwykłego roweru nagle staje się odczuwalne…
Z czego to wynika? Chyba ze wspomnianej już sztywności ramy i kół 27.5″ – to dość oryginalny wybór, kiedy wszyscy dookoła decydują się na 29″, albo chociaż 27+. Wybór ten jednak okazał się strzałem w dziesiątkę. Co więcej, masę zaoszczędzoną na większych kołach zainwestowano w pancerne opony ze zjazdowym oplotem, ważące po ok. 1200 g – fakt, że product manager oparł się pokusie zaoferowania roweru o pół kilo lżejszego, dużo mówi o intencjach producenta.
Whyte E-150 S – werdykt
E-150 S to rower o dwóch obliczach – jego ocenę trzeba rozdzielić na to, co zrobił Whyte i na to, co zrobił Bosch. To drugie jest bardzo przeciętne – manetka jest nieergonomiczna, a oprogramowanie utrudnia wyciśnięcie z akumulatora maksimum zasięgu. Kiedy jednak opowiadałem o tych wadach osobom postronnym, część z nich nie rozumiała, czego się czepiam – jeśli dopiero zaczynasz przygodę z elektrykami, pewnie nawet nie zauważysz tych wad. Na pewno jednak zauważysz zalety udanej konstrukcji Whyte’a, dzięki której E-150, mimo wszystkich swoich drobnych niedoskonałości, daje najwięcej frajdy na zjazdach ze wszystkich elektryków, na jakim jeździłem.
Walety:
- jeździ jak prawdziwy (analogowy) endurak;
- skręca jak na Whyte przystało;
- poczucie lekkości i zwinności;
- specyfikacja bez słabych punktów (hamulce, opony);
- akumulator 625 Wh;
- cichy i kompaktowy silnik.
Zady
- ergonomia manetki Boscha;
- fabryczne tryby wspomagania utrudniają optymalne wykorzystanie zasięgu;
- skomplikowany demontaż baterii.
Whyte E-150 S
Cena: 24 999 zł
Dostępne rozmiary: XS/S/M/L/XL
Masa: ok. 24,2 kg (rozmiar S, z pedałami, na mleku)
Strona producenta
Bonus: A może Whyte E-150 RS?
Wyposażenie testowanego E-150 S jest tak spójne, że podczas testu zastanawiałem się, po co w ofercie jest E-150 RS? Przeprowadziłem więc wnikliwą analizę tabelki i… stwierdziłem, że może nawet ma on sens.
Różnice to:
- Rock Shox Lyrik Select+ z tłumikiem Charger 2, zamiast podstawowego Yari z tłumikiem Motion Control.
- 12-rzędowy napęd X01 Eagle połączony z tanią kasetą z grupy NX – myślę, że szerszy zakres miękkich biegów pozwoliłby nieco obejść słabo wyważone tryby Eco i Tour, a tym samym wydłużyć zasięg.
- Opony Maxxisa (tylna w jedynej słusznej wersji Double Down) – WTB z testowanego roweru są super pancerne, ale na ośnieżonych kamieniach trochę tęskniłem za Minionami.
- Hamulce SRAM Code R zamiast Guide RE – czyli nowsza generacja zacisku i nieco lepsza klamka.
- Sztyca Crank Brothers Highline zamiast TranzX-a – chyba pierwszy bezawaryjny komponent (poza pedałami), jaki udało się wypuścić tej firmie…
Czy warto więc dopłacić do droższego modelu? To zależy od tego, jak dobre masz… znajomości. Różnica w cenie to 2700 zł, czyli ok. 10% – może się okazać, że większość dopłaty pokryje wynegocjowany w sklepie rabat. Ja bym spróbował!
Zobacz też:
- Bikeporn: Whyte E-150 S 2020
- E-bike do enduro – poradnik zakupowy
- 5 elektryków z festiwalu JoyRide w Kluszkowcach
E-1Enduro
Przepraszam – trochę nie na temat. 25 tyś zł. Dziś Decoy kosztuje 17 tyś zł. Bardziej tradycyjna bateria, nie tak radykalnie długa geometria i brak tego absurdalnie niskiego suportu. Plus skok. Dziękuję, dobranoc.
Nie wiem skąd masz cennik, ale na stronie producenta decoy kosztuje 4,599.00€. To przy obecnym kursie „odrobinę” więcej niż 17tyś.
Typowa internetowa strategia – porównam cenę katalogową marki sklepowej z wyprzedażową ceną marki wysyłkowej i „dziękuję, dobranoc, znikam zanim się zorientuję że to bez sensu” ;)
Bym zapomniał: do Decoya dochodzi jeszcze koszt wysyłki, więc cena to już ciut poniżej 20 tys. zł, oczywiście bez opcji negocjowania jakiegokolwiek rabatu. Oczywiście nadal jest to bardzo dobra oferta, ale – co widać na szlakach – nie tak zajebista, żeby wszyscy masowo zamawiali wyłącznie rowery YT.
Koszt wysyłki to 350 zł. W tamtym momencie – opublikowania artykułu o Whyte-cie – Decoy kosztował 17 200 zł + 350 zł wysyłka. Tyle, jeśli chodzi o fakty.
Celem mojego komentarza było wskazanie, że jeśli ktoś ma na tapecie zakup elektryka wybór Decoy-a może być ciekawszą opcją – szczególnie uwzględniając aspekt finansowy. Porównałem ceny, które znałem. Jaki rabat dostaje się na Whyte-a nie mając specjalnych znajomości? 10, 15, 20 procent?
Tyle kosztował w momencie opublikowania artykułu o Whyte-cie. Zgrało się to z tygodniem wyprzedażowym – YT obniżyło wtedy cenę o 600 EURO. Była to najlepsza rowerowa obniżka jaką w tym czasie widziałem – dla porównania Canyon oferował darmową wysyłkę. Za Decoy-a wychodziło wtedy 17 200 zł plus przesyłka z kartonem 350 zł.
Troche zjechałes tego e-Whyte’a. Dobrze wiedziec że nie ma tak malinowo jesli pojawia sie konstrukcja ktora nieprzystaje i utrudnia zywot zamiast cieszyc.
Bardziej Boscha zjechałem, niż Whyte’a, jeśli już ;)
Niby tak ale rower z tym Boschem wypuścił Whyte, a nie odwrotnie. Sam elektryk bez tego napędu też nie funkcjonuje (pewnie by i pojechał z wyjętym silnikiem i aku ale po co). Innego niż Bosch napędu też raczej nie wsadzisz. Ewentualnie przekonstruowany Bosch tyle że na podobnych podzespołach – dopracowany. Nawet gdybyś inny mógł wsadzić, niechby ok …ale też, po co?
Koło zepsute to traktor zepsuty, a nie, że 3 koła dobre.
Silnik i aku są bardzo dobre. Tak jak napisałem w teście, potrzebna jest nowa manetka – mniejsza, prostsza i z Bluetoth, żeby dodać opcję personalizacji przez aplikację. Czyli jest to niewielki upgrade, który można wprowadzić w już sprzedanych rowerach na zasadzie plug and play.
Pojeździłem trochę na boschu i mi ta manetka nie przeszkadza. Jest solidna, tryby zmienia się łatwo. Rower można śmiało obrócić do góry nogami, wystarczy kawałek patyka pod gripami. Minimalistyczna manetka w levo tez dotyka ziemi po odwróceniu roweru.
Nie, w Levo nie dotyka :P
Na nieoryginalnych gripach dotyka, wiem bo mam porysowana:)
no wiadomo, bo by nowego modelu nie dali do testów i rabat by zmalal :-)
Możecie podać przykłady „ścianek totalnie niemożliwych do podjechania” na zwykłym rowerze, natomiast do wyjechania na elektryku? Kilkukrotnie już słyszałem ten argument wśród ebike’owców.
ps Co to za niebieski szlak?
Z testu Whyte najbardziej zapamiętałem kawałek czerwonego szlaku z końca Tabakowego na Mędralową po deszczu – bez elektryka byłby tam problem utrzymać trakcję butów przy wypychu ;)
A tym bardziej trakcję butów przy wypychu 25 kilowego kloca ;)
Dzięki.
Nie chodziło mi o ścianki w ramach testu tego roweru, ale ogólnie.
Ktoś może jeszcze sypnąć jakimiś przykładami?
Nie mówimy tu o warunkach deszczowo-błotnych, bo wtedy nawet prosty podjazd robi się problematyczny – to, jak mawiają w cyrku, oczywista oczywistość.
Do czego zmierzasz?
Byłem ciekaw tych mitologicznych ścianek wyjeżdżanych przez ebajkowców. Trochę z ciekawości, a trochę z chęci zmierzenia się z nimi na unplugged bike’u. Ciężko mi się oprzeć wrażeniu, że argumentacja ebikowców (w odpowiedzi na zarzuty, że to rowery dla emerytów) jakoby dzięki silnikowi są właśnie w stanie pokonywać podjazdy normalnie nie do wyjechania jest kompletną bzdurą i próbą usprawiedliwienia kupna ebajka. I jednocześnie zasłoną przed przyznaniem się, że są totalnymi amatorami niepotrafiącymi podjeżdżać. Przykład nr 3 od Matta. Byliśmy relatywnie niedawno (gdzieś w październiku) z kumplem na Skrzycznym i zjeżdzaliśmy na Malinowską. Po drodze minęliśmy ebajkowców robiących fotki. Dojechaliśmy do Malinowskiej do momentu mniej więcej takiego przyschniętego drzewa z prawej strony ścieżki o ile dobrze pamiętam. Dalej pchanie na samą górę. Odpoczęliśmy, coś zjedliśmy, pooglądaliśmy widoki, poczekaliśmy przy okazji na ebajkowców, bo byliśmy ciekawi dokąd dojadą. Co się okazało? Cała grupa zeszła z rowerów jeszcze wcześniej niż my! Jeden tylko próbował coś ambitniej, a i tak wymiękł gdzieś w okolicy wspomnianego drzewa. Nie piszę tego, aby dodać sobie +10 do zajebistości i żeby inni nas wielbili, tylko tego typu obrazki jeżdżąc po tzw. beskidzkich wyrypach widzimy często. To utwierdza w przekonaniu, że ebajki to jednak rowery dla emerytów albo dla bab (w celu trochę wyrównania szans). A 90% ebajkowców to po prostu cienkie bolki bez kondycji i ambicji. Nie będę pisał o łydzie, bo sam jej nie mam i z reguły jeżdżę na najmiększych przełożeniach, których notabene mi trochę na fest podjazdach brakuje…
Nie patrz na innych jak sobie radzą na ebajkach, tylko sam spróbuj. Wtedy uzyskasz odpowiedź na trapujące Cię zagadnienie.
To może ja spróbuję?
1. Końcowy, kamienisty odcinek do schroniska przy samym szczycie Skrzycznego, kiedy jedziemy od południa (od Doliny Zimnika). Niby nie uber-stromy i teoretycznie podjeżdzalny, ale ze względu na długość i masę luźnych kamieni nigdy nie zrobiłem go w całości. Odechciewa mi się max w połowie, a ja generalnie lubię atakować podjazdy. Na elektryku spokojnie do wyjechania moim zdaniem.
2. Ścianka na wylocie z lasu na polanę (patrząc z przeciwnego kierunku – w dół) mniej więcej w połowie żółtego szlaku z Koziej Góry na Szyndzielnię;
3. Podjazd pod samą Malinowską Skałę od strony Małego Skrzycznego.
Najczęściej nie chodzi o samą stromiznę tylko o luźne kamienie, przez które siła pedałowania ucieka i po chwili walki o przyczepność i przerzucania kolejnych partii gruzu człowiek się poddaje.
Dzięki, wreszcie jakiś konkret! Pkt 1 i 3 to faktycznie ciężka sprawa, mnie nigdy też się tam nie udało wyjechać, ale pkt 2, jeżeli dobrze zrozumiałem, masz na myśli zjazd żółtym wpadającym (przecinającym) na tę drogę szutrową prowadzącą z Bystrej na Kołowrót jest do wyjechania :)
Teoretycznie wszystkie są do wyjechania jak się ma siuper skilla, nogę Pudziana, płuca Mai Włoszczowskiej i dużo samozaparcia :) No ale wiadomo, mało komu chce się walczyć z tętnem 200 a po ściance padać z wycieńczenia, próbować po kilka razy etc. szczególnie jak potem jeszcze długa droga albo jak ścianka jest już przy samym szczycie i sił już trochę brak… Na elektryku można to zaatakować i się przy okazji nie wykończyć zupełnie tylko pojechać dalej. Przynajmniej tak mi się wydaje, nigdy nie próbowałem…
Ale faktem jest, że nie oprócz siebie samego nie widziałem w tych miejscach nikogo kto atakował bez prądu ani też nikogo, kto by próbował na elektryku ;)
Trudno mi mówić o czymś „totalnie niemożliwym” bo skoro dało się „wjechać” na górę Pałacu Kultury po schodach to pewnie można w różne miejsca przy odpowiednich umiejętnościach. Ale jak dla normalnych ludzi to pamiętam podjazd na Mosorny Groń wzdłuż nartostrady pod wyciągiem. Jedno z nielicznych miejsc gdzie „boost” się przydał. Jest to też podjazd który technicznie nie prezentuje nic specjalnego, ale wystarczy sprawdzić warstwice na mapie. Z drugiej strony nie wiem czemu ma służyć ta dyskusja…masz jakąś konkluzję? Bo to że na elektryku są w tym względzie zupełnie inne możliwości to chyba oczywiste. Co nie zmienia faktu że ataki na tego typu podjazdy na elektryku wymagają techniki i wbrew pozorom odpowiedniej kondycji. Nawet jeśli nawierzchnia sprzyja, to nachylenie jest takie że utrzymanie przedniego koła na ziemi staje się bardzo problematyczne.
Tak z innej beczki, jak oceniasz kurtkę Foog?
Jest to w zasadzie typowy softshell, więc jak jest ciepło/wilgotno, w środku jest sauna. Ale jak wiem, że pogoda jest słaba i nie chce mi się kombinować z warstwami, to całkiem spoko „odcina” od świata zewnętrznego.
Czy u Ciebie to co masz pod spodem też słabo schnie?
Tak do 2 stopni używam pod spód tylko koszulki termicznej i wiecznie jest mokra i tak się zastanawiam czy to wina nerki evoca, którą jestem przepasany i od dołu nie ma wentylacji czy po prostu jak to napisałeś „odcina” świat zewnętrzny?
Tak jak pisałem – w pewnych warunkach jest sauna, raczej nie jest to kurtka np. na letnie deszczowe dni. Zimą tego problemu nie mam – może kwestia jakości base layera?
Termoaktywna Brubeck więc chyba nie najgorsza.
Spróbuje następnym razem bez nerki.
Dzięki za odpowiedzi.
Jest tam jakiś tryb walk assist? Jak to działa?
Jest – naciskasz raz przycisk na dole manetki, a potem trzymasz plusa i rower jedzie. Moim zdaniem mega niewygodne, bo zamiast po prostu wcisnąć jeden przycisk, trzeba kombinować dwoma palcami…
Ogólnie to chyba producenci mają z tym problem:) mnie irytowała konieczność ciągłego naciskania dźwigienki manetki w Steps8000, aż w końcu zacząłem wozić na kierownicy gumkę, zahaczam o element klamki hamulca i nie muszę nic przytrzymywać :)
Jakoś nie mogę się przekonać do tego zwrotu w stronę elektryków na blogu.
Mam z e-MTB jeden fundamentalny problem: wpływ na środowisko. Generalizując, MTB jako sport/hobby i tak jest obciążające środowiskowo. Ciągła wymuszana „zbędność”: nowe geo, nowe standardy, brak wstecznej kompatybilności, nieserwisowalne cześci itd. A teraz do tego dokładamy jeszcze drogi w produkcji, skomplikowany silnik i elektronikę sterującą oraz baterię o ograniczonej żywotności, zbudowaną w oparciu o metale ziem rzadkich itd. O ile w pełni mechaniczny rower można (w uproszczeniu) rozłożyć samodzielnie w domu na materiały, z których został wyprodukowany, o tyle elektryka już nie. Kto będzie dbał o utylizację, jak po 3-5 latach komuś się znudzi albo zapragnie nowszego, mocniejszego, lżejszego?
Żeby nie było, nie jestem jaskiniowcem, który je surowe mięso i pierze pranie ręcznie, itd. Kluczowe jest dla mnie to, że e-MTB niczemu nie służy. To czysty hedonizm: pojadę dalej, szybciej, więcej. Może zamiast wykorzystywania tych zasobów do realizacji hedonistycznych potrzeb przeznaczymy te same zasoby np. na sprzęt medyczny, na coś, co realizuje jakiś pożytek społeczny?
Elektryki jako rowery do miasta: świetna rzecz! Mniej samochodów na ulicach, czystsze powietrze, mniej hałasu same zalety. Elektryki jako rowery sportowe? Czy to aby serio dalej jest sport?
Tyle mojego ramolenia.
Nawet jeżeli elektryki sztucznie ograniczymy do miasta to i tak z czasem zrodzą sie z nimi hedonistyczne rywalizacje sportowe bo tak poprostu jest. Po za tym emtb to wąski segment i naprawde ciężko mi uwierzyć, że wykorzystuje tyle zasobów, że stanowiłby istotny wkład np w przemysł medyczny. Równie dobrze zrezygnujmy z telefonów komórkowych w obecnej formie, bo służą przeważnie rozrywce. Pozdrawiam!
eMTB i rywalizacja sportowa w jednym zdaniu nie ma dla mnie sensu. Poza tym nie proponuję sztucznego ograniczania czegokolwiek, raczej zmianę nawyków użytkowników i bardziej świadome myślenie o skończonych zasobach. Natomiast argument o telefonach komórkowych jest słuszny, ponieważ piszesz o świadomej rezygnacji. Tak, w interesie naszym i przyszłych pokoleń jest pewien element samoograniczenia w konsumpcji. Gdzieś jest granica pomiędzy technologią użyteczną a tą, która jest tylko spełnianiem zachcianek. Dla mnie eMTB stoi poza granicą użyteczności.
A dlaczego nie ma sensu? Bo człowiek siedzi na wspomaganej maszynie? Dla przykładu sporty motorowe to też sporty. Samoograniczenie konsumpcji to niestety mit bo zawsze człowiek bedzie chciał wiecej, w różnych aspektach. Myślę, ze indywidualnie więcej zrobimy dla środowiska kiedy przestanie się palic śmieci albo je wywozić do lasu czego skutki niestety obserwuje jeżdżąc po okolicznych szlakach.
Istnieje już dyscyplina, gdzie sportowiec jedzie dwukołowym pojazdem z silnikiem w trudnym terenie, nazywa się motocross. Masz rację, to też jest sport, z tym, że nikt nie oszukuje się tam mówiąc o „wspomaganiu”. Czy podnoszenie ciężarów w egzoszkieletach też nazwiesz sportem? To będzie „wspomagane” podnoszenie ciężarów – eCiężary.
Mowisz o paleniu śmieci lub wywożeniu do lasu: to są po prostu wykroczenia i zwykłe chamstwo a nie nawyki użytkowników. Skoro nie palisz śmieci lub nie wywozisz ich do lasu, to równie dobrze możesz iść o krok dalej: nie używać samochodu bez wyraźnej potrzeby, zadowolić się smartfonem sprzed dwóch lat, lub, na przykład, nie ulegać modzie na eMTB.
Temat jest trudny bo gdy chce się uprawiać sport nawet trochę bardziej amatorsko to przestaje to być eko.
Przykład, kolega biega maratony. Fajny ekologiczny sport.
Ale tak się mu podoba, że teraz lata od maratonu do maratonu, Berlin, Londyn, Boston.
Ja zresztą podobnie. Lubię jeździć. Ale jak co weekend jadę samochodem bo Bielska to robi się mało ekologicznie. Albo jak jadę 1500 km w Alpy bo mam ochotę pojeździć w górach.
Wiem, że postępuje nieekologicznie, ale jako jednostka nie potrafię i nie chcę odmówić sobie tej przyjemności.
Nie rozumiem latania na różne maratony, tu i tu biegniesz, nuda, już klepanie tabelek w korpo jest ciekawsze… ;p
Co do tematu – kolarstwo, rowery są już nieekologiczne, produkuje się ich rocznie znacznie więcej niż samochodów. Dochodzi transport rowerów z Chin (przez pół świata). Częste wymiany części, powstają odpady z zużytych części (nie wiem jak wygląda ich segregacja i dalsza droga – w zasadzie metalowe części można wrzucić do pojemnika na metale czy oddać do skupu, ale czy np. serwisy rowerowe tak robią z dajmy na to zużytymi zębatkami – nie wiem). Stare części zalegają ludziom, bo często nikt nie chce ich kupić, masa starych rowerów to samo.
Teraz dokładamy ebajki – super sprawa, większe możliwości dla użytkowników, dla starszych rowerzystów, mniej wytrzymałych itp., no fajnie. Ale produkcja takich rowerów jest bardziej szkodliwa dla środowiska, części się szybciej zużywają. A co z zużytymi bateriami, silnikami?
Masz w kilku kwestiach rację, zapewne pojawią się problemy z utylizacją lub zniszczeniem baterii. Czy jednak e-rowery niczemu nie służą? Oboje z żoną jesteśmy po sześćdziesiątce , mamy zoperowane kolana, kochamy góry i mtb. Elektryki dają nam nową szansę, no ale skąd miałbyś wiedzieć, ile to radości … . Hedonizm powiadasz. Myślę serio o tym co napisałeś i zauważam, bez kpin – uwierz proszę – że oglądanie gór w tv też generuje problemy.
Piszesz jednocześnie racjonalnie i emocjonalnie. Doskonale Cię rozumiem, eMTB otwiera lub ponownie otwiera drogę do tego sportu ludziom wcześniej tego pozbawionym i to JEST pożyteczne. Jednak uderz się w pierś i powiedz mi, ilu takich użytkowników eMTB spotykasz na szlaku? Czy jednak większości nie stanowią młodzi, zdrowi ludzie (jak autor bloga, na przykład), którzy z powodzeniem mogliby jeździć na zwykłych MTB? Piszesz o radości. Czy masz na myśli tę radość, którą będzie miał polski emeryt kupujący rower za 25 tys. PLN żeby jeździć nim Enduro? Ile jest sprzeczności w tym obrazku?
Zapewne, ani Ty, ani ja nie mamy ochoty prowadzić sporu. Może jednak, w ramach ćwiczenia logicznego „przeskanujesz” własne wypowiedzi w poszukiwaniu sprzeczności, nadużywania generalizacji, manipulacji etycznych czy argumentów ad personam. Do zobaczenia na szlaku.
Używam mojego ebajka enduro codziennie (dojazdy do biura) i w weekend enduro. Jest to wszechstronny pojazd. W zime też się świetnie sprawdza (można się cieplej ubrać i cisnąć).
W ten sposób ograniczam jazdę autem o jakieś 5k km rocznie – fajnie?
Myślę, że najważniejsze to zachować zdrowy rozsądek. Wiadomo, że większość ludzi nie zrezygnuje nagle z samochodu, latania samolotem czy używania komórki. Ale to nie znaczy, że nie można ograniczać swojego impaktu środowiskowego. Samochód – ok ale mało spalający i tylko jak muszę (przy czym dla każdego to muszę będzie czym innym). Komórka – ok ale przed wymianą na nową pomyśleć czy faktycznie wymiana jest konieczna. Ebike – ok jeśli to mój jedyny sposób na jazdę rowerem, bo inaczej nie mogę a jest to dla mnie ważne. Generalnie to jest dodanie kolejnego kryterium przy podejmowaniu wszystkich decyzji, a nie jakieś z góry narzucone zasady. Jest to jakieś tam lekkie utrudnienie życia, no ale niestety życie w świecie skończonych zasobów ma swoje konsekwencje.
Jak będziesz miał 42 latka i problem z kolanami przy wchodzeniu i schodzeniu w górach jak i jeździe tradycyjnym mtb to kupisz elektryka i problem zniknie. Przynajmniej dla mnie znikną a mieszkam w Makowie Podhalańskim ( Bedskid) i mogę się na elektryku udać gdzie chcę bez bólu ( pasmo Policy , Koskowa Góra , Gorce, itd) . Dla mnie wspaniały to wynalazek, a cała dysputa o tym czy to ma sens czy nie jest bezzasadna. Ja mam Krosa SB2 opny 3.0 , większe tarcze hamulcowe, jest jak czołg i nie zamienił bym go już na żaden inny rower . Tyle mam radochy.
P.S
Co do ekologii akumulatora to wiem, że 90 % tego aku wyląduje w ziemi bo nie podlega recyclinowi , a wyprodukowanie go ekologiczne też nie jest. Ten sam problem będzie dotyczył akumulatorów aut elektrycznych. Ale ekoterrorysci otrząsną z tym problemem się tak za 30 lat jak z torbami foliowymi ( pamiętam jak wycofano papierowe a plastikowe zrywki miał być zbawieniem dla lasów i środowiska )
Porównując napęd Boscha IV generacji do Shimano Steps e8000, którego testowałeś wcześniej, który napęd byś wybrał ? Dodam, że Shimano na 2020 wypuszcza już baterię 630 Wh, więc ten parametr jest w obu napędach taki sam.
Jest taki sam tylko teoretycznie, bo póki co 630 Wh jest rzadkością w rowerach z Shimano… Cała reszta jest porównywalna jeśli chodzi o moc, płynność działania, gabaryty, hałas itd. Shimano ma jednak przewagę wygodniejszej manetki i możliwości personalizacji trybów.
Więc z tego wynika, że można powiedzieć, że Bosch nową generacją napędu dogonił, ale nie przegonił Shimano :)
Mój boże, dożyliśmy czasów, w których rowery mają podwozia
Ponadto miast czystej, nieskomplikowanej przyjemności z jazdy na rowerze mówimy o pojemności bateri. K..
Rozumiem, że swoją czystą nieskomplikowaną przyjemność czerpiesz z jazdy na singlespeedzie bez żadnego zawieszenia, żeby nie gadać o jakichś skomplikowanych ustawieniach itd.? :P
Nie, ale nie chciałbym tracić czasu na internetowe dyskusje, które merytorycznie bardzo niewiele wnoszą. Czytajac powyzsze komentarze odnoszę wrażenie,że to jak słowne przepychanki w sejmie. A temat urasta do co najmniej problemu narodowego.Ja dziekuje, wysiadam jak Jopek
To co robisz w tej dyskusji? Nie lepiej byłoby po prostu zająć się czymś, co Ciebie interesuje, a innym pozwolić na dyskutowanie o tym, co ich interesuje, bez rzucania kurwami…?
Absolutnie tracę czas.
Poza tym proponuję Panu czytać uważnie komentarze. W żadnym z moich nie padło wulgarne słowo.
To może rozwiniesz, co miało symbolizować „K…” w podsumowaniu Twojego posta?
Interpretuj to dowolnie. Czy litera k musi oznaczac z zalozenia slowo o którym piszesz ? Nie sadzę
nawet polubilem czytanie 1enduro i prawie zlozylem zamowienie ale razi mnie, ze kazde niezgadzanie sie z autorem w komentarzach wywoluje niewielka ale jednak agresje, jak sam sugeruje lepiej zajac sie czyms innym.
Jeśli ktoś się nie zgadza i podaje merytoryczne argumenty – jest merytoryczna wymiana argumentów
Jeśli ktoś się nie zgadza i wyjeżdża z cynizmem i lekką agresją – jest lekka agresja.
Ja po prostu reaguję ze wzajemnością.
Metaforycznie to nawet ludzie mają podwozia (których ból często wyraża się w komentarzach) ;)
Trafione w punkt! ;-) Nie moge zrozumiec ludzi którzy hejtują elektryki…. Przecież wystarczy ich nie kupować i na nich nie jeździć… Sam jeżdzę analogowo ale elektryk z jakiś czas na bank zagości u mnie w garażu i będzie stał kolo swoich analogowych braci dając mi masę frajdy z jazdy PO GÓRACH bo czyż nie o to chodzi w tym sporcie? Amen.
Ja może nie hejtuję, ale trochę rozumiem obawy i sam je mam. Elektryki obniżają kondycyjny próg wejścia w MTB i w górach pojawiają się na rowerach ludzie, którzy bez prądu nigdy by się tam nie pojawili i nie powinni. Jednak to trochę kupowanie kondycji za kasę.
Wielu ludzi będzie na eMTB jeździć normalnie bo jeździli na analogu. I do takich nic nie mam. Ale pojawiają się też zawalidrogi, grube baby, Janusze, lanserzy, którzy chcą selfika w kasku na Instagrama a potem potrafią tylko stoczyć się w dół na hamulcu. Ostatnio na własne oczy widziałem jak rodzinka tego typu wyjechała elektrykami Z KOLEJKI LINOWEJ na Szyndzielnię. Mimo że mieli elektryki, wyjechali kolejką…
Potem tacy robią tłok i stwarzają niebezpieczeństwo na szlakach.
Jest takie ryzyko. Nowe pokolenie husarii które zaczęło jazdę od razu od elektryka. Pałowanie na najmocniejszym trybie do odcięcia. Na razie nie zauważyłem w górach. Ale ja generalnie omijam popularne „trail center”. A na dzikim czy raczej naturalnym szlaku są miejsca gdzie nawet elektryk nie da rady. A wtedy trzeba walczyć z +20kg klocem, słabo tam widzę grubą babę :) Niedawno to się naszarpałem aby się na Pilsko dostać…
W pełni się zgadzam. jazda po tradycyjnych szlakach PTTK na elektryku to super frajda, ale fakt trzeba też pchać czołg, ale weżmie też podjazdy których nawet zaprawiony w bojach tradycyjny kolarz mtb nie pokona. . Ja też nie lubię ” przygotowanych ścieżek” , dlatego wybieram te naturalne.
Grube baby powinny znać swoje miejsce, prawda?
Matt, ponieważ piszesz też o Januszach, korciło mnie by zadać Ci to pytanie.
PS.
1. może po prostu rodzinka na Szyndzielni miała w planach długą trasę, stąd strategia „kolejkowa”?
2. czy ironia wobec zdjęcia noworysza w kasku nie jest reakcją” starego wyjadacza” na skradzione przedstawienie? Lans Cię śmieszy, przyjmij zatem pozycję widza w bike-barze w Bielsku by zobaczyć wspaniałe przedstawienia w ramach „Enduro Theatre Festival”. Uwielbiam to miejsce za jakość wystawianych sztuk i pyszne burgery oraz piwo!
3. Zgoda, tłok w górach to ciemna strona popularności e-bików.
Co do rodzinki – bardziej wyglądało, jakby ich strategią było wyjechanie z kolejki na Szyndzielni, piwo/kiełbasa w schronisku, przejazd do schroniska pod Klimczokiem i powtórka, a potem zjazd nartostradą w dół.
Co do grubych bab – bezpieczniej i zdrowiej dla mnie i dla nich byłoby, gdyby zaczęły przygodę z MTB od Cyganki i okolicy Błoń, a dopiero potem próbowały atakować Szyndzielnię, choćby i na elektryku.
Odnośnie przedstawienia; nie wiem czy mogę się nazywać starym wyjadaczem (skoro pamiętam napędy 3×9 i koła 26 to chyba tak :P) ale zgadzam się, sam bywam i obserwuję ;) Szczególnie bawi mnie relacja poziomu cenowego ubrań i gadżetów do poziomu rowerów. Totalnie nie rozumiem wywalania przez młodych ludzi liczących każdy grosz kupy kasy na kolorowe, oczojebne ciuszki z wielkimi napisami i masę ochraniaczy, podczas gdy ujeżdżają podstawowego Krossa po Twisterze. Chyba jestem dziwny bo u mnie proporcja ceny szmat do roweru jest dokładnie odwrotna ;)
Ale żeby nie było wątpliwości – nikomu nie zabraniam niczego i nie mam prawa. I nawet selfika zdarzy mi się sobie strzelić. Ale można chyba sobie czasem pomarudzić i posnobować, kiedy nasz ulubiony i dotąd dosyć niszowy sport zaczyna przez elektryki odczuwać negatywne strony „masowości”, nie?
Takie jak choćby Ashley Graham?
Być może przesadzam, ale ja oczami wyobraźni widzę to trochę w drugą stronę. Debili w dresach z trzema paskami na co dzień jeżdżących BMW z 1cm BB heightem pędzących jak pojeby enduro ebajkami po szlakach PTTK i mijających turystów na grubość lakieru i tym samym psując od wieków pozytywne i miłe relacje pomiędzy rowerzystami a piechurami. Generalnie należy sobie powiedzieć, że nie wszystko jest dla wszystkich! I tak jak wolałbym nie widzieć „turystów debili” chodzących w japonkach czy szpileczkach po Tatrach i odwalających akcje jak np. tutaj: https://bezprawnik.pl/morskie-oko-turysci-utkneli tak podobnież wolałbym nie widzieć idiotów na rowerach w miejscach, gdzie nie powinno ich być i gdyby nie ebajki to by się tam nie znaleźli. W MTB jest niejako z definicji wpisany duży wysiłek fizyczny, kondycja, technika, itp., itd., etc., zatem nie potrafisz wyjechać na jakąś górę o własnych siłach to ćwicz albo jeźdź w kółko po lotnisku albo daj se spokój i idź na basen czy dyskotekę powyrywać dupeczki. Niestety ebajki (o wyciągach nie wspomnę, ale tych jest relatywnie mało) umożliwiają pójście na łatwiznę i osiągnięcie czegoś co bez silnika byłoby dla większości niemożliwe. Teoretycznie niby fajnie, praktycznie nie do końca.
Człowieku , „buraków ” zawsze gdzieś spotkasz . Ale to są niechlubne wyjątki
P.S . Ja jeżdżę na ebiku po szlakach PTTK. Jak widzę turystę to mówię dzień dobry, i jadę wolniej niż on idzie a czasem nawet staję i czekam aż przejdzie , albo mówię przepraszam i mnie przepuszczają. Jak kulturalny człowiek korzystający ze szlaków górskich.
Pamiętaj, że piszesz o czytelnikach swojego bloga. To Ty ich zapraszałeś do odwiedzin, więc nie wytykaj im bólu dupy (którego nb nie widzę).
Mnie bardziej drażni „kokpit” który często pada na tej stronie, mimo że było to słowo ujęte bodaj w osobnym artykule o złych/źle używanych słowach w kontekście MTB.
Ludzie, dwie rurki skręcone ze sobą (mostek i kiera) to nie żaden KOKPIT.
Kokpit pochodzi od angielskiego „pit” co oznacza „nora, jama” i musi to być coś, co Cię otacza, w co się zagłębiasz. Kokpit jest w samolocie, w samochodzie (szczególnie sportowym) również. Ale nie są na pewno kokpitem kierownica i mostek w rowerze, to jest jakiś absurd żeby używać tego słowa w tym kontekście.
jak Pit z angielskiego to i Cock, dalej nie będę już tłumaczył pełnej nazwy ;)
Cock czyli kogut, wiadomo :P Pierwotnie chodziło o dołek, zagłębienie, gdzie walczyły koguty, potem marynarze zaczęli tak nazywać miejsce na łodzi, gdzie znoszono rannych marynarzy (jak po walce kogutów), a że tam przy okazji znajdowało się sterowanie różnymi rzeczami w okręcie, nazwa przylgnęła.
… czy jakoś tak :P
Jak sam zauważyłeś, znacznie tego słowa ewoluuje i już w kontekście samochodów/samolotów nie ma nic wspólnego z pierwotnym (no chyba, że Twoim zdaniem kokpit samolotu ma więcej wspólnego z areną walk kogutów, niż dwie rurki w rowerze :P). Używanie go w odniesieniu do rowerów nie jest moim wymysłem, większość mediów w różnych językach robi to samo – jest to po prostu przykład ewolucji języka do nowych potrzeb.
Równie dobrze każdy, kto używa słów z Twojego wpisu „6 rowerówych słów, których używasz źle” mógłby się powołać na tę ewolucję i powiedzieć Ci, żebyś sobie swoje mądrości wsadził… Nie bądź Pan hipokryta – sam żżymasz się nad niektórymi wykrzywionymi słowami, a jak ktoś robi to samo w odniesieniu do Ciebie, to „ewolucja języka”.
Jasne, ze język ewoluuje ale nadal kokpit w samolocie/samochodzie to miejsce, które Cię otacza, w którym siedzisz. Ciągle zachowuje to sens oryginału. A nazywanie tak dwóch rurek na krzyż zakrawa na kpinę i jest bardzo, ale to bardzo pretensjonalne.
Wiem, że to nie Ty wymyśliłeś, ale walczmy z tą głupią nowomową i marketingowym bełkotem. To niczemu nie służy. Kierownica to kierownica i w 99% przypadków wystarczy o niej pisać, nie o „kokpicie”.
Proponuję Ci odświeżyć sobie ten artykuł: https://www.1enduro.pl/robisz-to-zle/
Z całej listy tylko numer 2 można podciągnąć pod tę sytuację.
Niestety nie jest tak jak piszesz, że „kokpit” jest używany jako synonim kierownicy – jestem pewien, że nigdy nie napisałem o „kokpicie” mając na myśli tylko kierownicę, bo używam tego słowa właśnie ze względu na brak lepszego zamiennika. Chodzi o kierownicę, mostek, chwyty, często też siodełko/sztycę, czy nawet klamki i manetki (w kontekście „ustawień kokpitu” – to też się na blogu pojawia). Czyli właśnie najbliższe *otoczenie* ridera wykorzystywane do sterowania (hint: w motocyklach też jest kokpit).
Więc obawiam się, że Twoja walka z „nowomową” może być daremna :P I nie wiem, co tu ma do rzeczy „marketingowy bełkot” (tu znów odsyłam do tamtego artykułu), bo akurat marketingowcy rzadko w ogóle zwracają uwagę na kokpit.
Nie zgodzę się; powołując się na ewolucję języka można bronić zarówno „recenzji”, pisania „pedała” jak i „treningu”, a właściwie wszystkiego i zawsze. Znam kilka osób, które będą bronić „poszłem” i „wezne” również powołując się na ewolucję języka. Co sprytniejsi będą wskazywali na istnienie „dopuszczalnej oboczności” :P
Z tym „kokpitem” jest podobnie jak z „treningiem” zamiast „pójścia na rower” – wygląda to jak pretensjonalne nadanie większej wagi czemuś z natury prostemu jak kierownica i mostek (bo w tym znaczeniu najczęściej jest używane to słowo w kontekście MTB). I dlatego pachnie to marketingowym bełkotem, który w takim nazywaniu prostych rzeczy w nowy sposób celuje („aktywne hydro molekuły” i takie tam).
Zostawię tu definicję słownikową kopitu, która nie dopuszcza tego użycia, jakie stosujesz:
https://sjp.pwn.pl/sjp/kokpit;2563821
Witam przybywam z pytaniem, czy dla osoby o wzroście 178cm lepiej wziąć rozmiar ramy dartmoor primal 27.5 M czy L. Pamiętam że testowałeś ten rower i stwierdziłem że mógłbyś mi pomóc w wyborze. Rower na tej ramię miałby służyć do jeżdżenia po trasach enduro ale także do skakania na hopkach więc dla tego nie wiem co wybrać :/?
Odpowiem, jeśli wytłumaczysz mi, jaki to ma związek z testem E-150 :P
Wiem że nie ma to żadnego związku, ale stwierdziłem że pisanie tego pod testem primala z przed dwóch lat nie ma zbyt dużo sensu
Ma zdecydowanie więcej sensu… Jest też odpowiedni artykuł na ten temat: https://www.1enduro.pl/wybrac-rozmiar-ramy/
L zdecydowanie,
Mam 172 i mam Mkę i jest super.
Trochę postów o hejcie na elektryki. Przyznam, że też mam z nimi problem.
Jeszcze nie w Polsce, ale w Alpach w niektórych miejscach już jest ciężko pojeździć.
Przykład z tych wakacji, gdzie na trasy enduro wjeżdżają ludzie z dużą nadwagą, całkowicie nieprzygotowani do uprawiania jakiegokolwiek sportu.
Następnie zjeżdżają na siedząco na hamulcu trasy i blokują przejazd dla wszystkich. Jazda w tempie poniżej 10 km/h. A spróbuj takiego poprosić by cię przepuścił to dostaniesz bluzgę, że głowa mała.
Często też stwarzają poważne zagrożenie. Typu postój na wyjściu z zakrętu na środku, za górką. Zatrzymywanie podczas zjazdu gwałtowne.
I jadę za takim gościem i krew mnie zalewa. Wydaje mi się, że w niektórych miejscach jest już przewaga takich ludzi i kompletnie nie można jeździć. A najlepsi to są artyści co mają zapasowe akumulatory przyczepione do ramy.
W Polsce ten problem również się pojawi. Kolega ma sklep rowerowy. Mówi, że sprzedaje więcej elektryków niż rowerów enduro zwykłych.
Wiem, że to biznes więc tylko wylewam swoje żale. Ludzie z natury są leniwi i e-mtb docelowo wyprze normalne rowery.
Człowieku nie obwiniaj e-rowerów . To ludzie są winni.
W tym roku startuje eEWS. Panowie zaczęło się na dobre ;)