Od dziecka uwielbiałem obozy narciarskie. Tygodniowe odcięcie od świata i pełne skupienie na jeździe – bez porównania do nudnego leżenia na plaży i kopania piłki na letnich koloniach. Dlaczego kiedyś nie było obozów rowerowych, żeby to samo robić latem?! Teraz już są, i w dodatku można na nie pojechać również w terminie typowym dla szusowania po śniegu. W tegoroczne ferie wybrałem szuranie oponami po skałach, na obozie enduro/DH zorganizowanym przez Arek Bike Center w San Remo.
Jak wygląda taki obóz w praktyce?
Czytając opis na stronie organizatora, nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać. Niby obóz DH, ale w opisie kilka różnych miejscówek enduro. W sumie 9 dni, ale ile w tym jazdy? Jaki charakter i poziom trudności mają trasy? Ile będzie podjeżdżania? Co jest w cenie, a ile wydam dodatkowo? Na te wszystkie pytania postaram się odpowiedzieć w poniższej relacji.
Dzień 0: Dojazd
W piątek późnym popołudniem zbieramy się w Ustroniu i rozpoczynamy misję pod kryptonimem „spakuj 9 osób z bagażami do busa i rowery na przyczepę tak, żeby na przestrzeni 1500 km ich liczba pozostała niezmienna”. Widać jednak, że to nie pierwsza misja ekipy ABC, bo całość idzie bardzo sprawnie.
W docelowej miejscowości Taggia meldujemy się skromne 15,5 godziny później ;) Wbrew pozorom, to bardzo dobry wynik – zależnie od warunków, trzeba się liczyć z ryzykiem dobicia do 20 godzin…
Dzień 1: Aklimatyzacja i rozjazd
Z busa wysiadamy w sobotę koło południa. Wita nas lekkie zachmurzenie i temperatura ok. 10 stopni.
Wszyscy są zmęczeni podróżą, więc nie ma ciśnienia na jazdę. Jest za to czas na przygotowanie rowerów: spłukanie soli drogowej i nasmarowanie łańcucha. Wcinamy też posiłek przygotowany przez organizatorów: na pierwszy ogień idzie spaghetti, jakżeby inaczej!
Kiedy sprzęty są gotowe, a brzuchy pełne – jedziemy nad morze. Nawet nie włączam Stravy, bo morze widać z balkonu. Okazuje się jednak, że w ramach rozjazdu robimy ponad 30 szybkich kilometrów prowadzącą wzdłuż plaży rowerową autostradą (Cycling Riviera) – z 1,5-kilometrowym tunelem i innymi bajerami.
Po powrocie, na chętnych czeka akcja ustawiania rowerów z Arkiem Perinem. Chętni są wszyscy, i nic dziwnego – Arek jest w tym mistrzem! Trochę więcej na ten temat napiszę za chwilę.
Żeby dobrze zakończyć dzień, jedziemy autem do nadmorskiej restauracji „u Rity”. To jedna z największych zalet obozów z Arkiem, który jest w połowie Włochem – efektem jego znajomości jest jedzenie i picie do oporu za 16 euro, co przy cenie samej pizzy w okolicach 10 euro, jest mega okazją.
Po drodze z restauracji, robimy jeszcze szybki postój w całodobowym Carrefourze. Piwo kosztuje ok. 1 euro, reszta nie wiem, bo organizator zapewnia praktycznie wszystko. Warto tylko mieć kilka batonów, choć najlepiej kupić je w Polsce.
Dzień 2: Rozdziewiczanie przez San Romolo
Pierwszy dzień prawdziwej jazdy zaczynamy na spokojnie. Około dziesiątej czynimy pewne postępy w wydostawaniu się z łóżka po odespaniu podróży i wcinamy śniadanie mistrzów: owsiankę, owoce, orzechy, płatki w kilku wariantach… Energia na cały dzień! Do dyspozycji uczestników są też izotoniki (i nie, akurat tutaj nie mam na myśli piwa).
Do busa wsiadamy leniwie koło południa i jedziemy w stronę San Romolo – miejscówki znanej z zimowych treningów topowych zjazdowców. Do wyboru dwa warianty: wjazd busem prawie na szczyt góry i przejazd nową, częściowo podjazdową trasą enduro Le Creste, lub od razu mięso, czyli Due Muri. Tak zwany „mostek” jest jedną z ulubionych tras San Romolo. Ja jednak, napalony na zobaczenie jak najwięcej, wybieram oczywiście Le Creste – „mostek” tego dnia zjedziemy jeszcze trzy razy.
Z każdym zjazdem czuć progres, a dodatkowy zastrzyk motywacji dostajemy podczas szkoleń na trasie. Ćwicząc wybrane sekcje, Arek koryguje naszą pozycję i pracę ciałem, wybór linii i sposób pokonywania zakrętów.
Na koniec na chętnych czeka zjazd asfaltem do samego San Remo i powrót do bazy znaną z rozjazdu riwierą – to dodatkowe kilkanaście kilometrów pedałowania, ale widoki są takie, że nie żałujesz ani jednej „zmarnowanej” kalorii!
Dzień 3: San Romolo level hard
W nocy nad San Remo przechodzi ulewa, więc znów śpimy dłużej. Tutejsze kamienisto-piaszczyste trasy schną bardzo szybko, ale jeśli są mokre, biada Twojemu rowerowi. Po jednym dniu jazdy kolor ramy zmienia się w matowy, a Ty spędzasz wieczór szukając w internecie nowych klocków hamulcowych i napędu.
Ruszamy więc znowu o dwunastej. Z wczoraj wiemy już, że to w zupełności wystarczy, żeby wieczorem unosić kufel drżącymi rękami. Zwłaszcza, że dziś poza „mostkiem” w planach mamy „Voullioza” i „widokową”. Obie zaczynają się na kultowej patelni Marzocco, gdzie spotykamy Lorisa Vergier.
Ta pierwsza (oficjalnie Antigravity) to czarna trasa zbudowana przez 10-krotnego mistrza świata w downhillu, w związku z czym przy pierwszym zjeździe, ściskam na niej hamulce z siłą zmieniającą węgiel na tarczach w diamenty. Druga (Tubi di San Lorenzo) to jedna z najlepszych tras wyjazdu, łącząca w sobie łatwiejsze, ziemne sekcje na początku, z kamiennymi hardkorami pod koniec. Widok z grani na San Remo jest genialny!
Dzień 4: Regeneracja
Trzeci dzień jazdy zawsze jest najtrudniejszy, więc kiedy rano okazuje się, że pada deszcz, zarządzony zostaje dzień przerwy na regenerację… i focenie bikepornowej sesji Whyte G-170 S ;)
Dzień odpoczynku przydaje się szczególnie, że na jutro zaplanowane mamy…
Dzień 5: EWS-owe palmy w Finale Ligure
Finale, po którym przewodnik znajdziesz na blogu, leży około godzinę drogi od San Remo, więc tym razem siedzimy w busie już o dziewiątej, podwójnie napaleni na jazdę po wczorajszej przerwie.
Najwyższe, leżące w głębi lądu trasy (jak kultowy Rollercoaster) pozostają poza naszym zasięgiem, a my ewakuujemy się busem bliżej wybrzeża. Po drodze zaliczamy jeszcze mokrego Kill Billa 2 i hardkorową Madonnę della Guardia, której nawierzchnia brutalnie rozprawia się z moją przednią oponą…
Nad morzem, już w dużo bardziej liguryjskim klimacie, objeżdżamy między innymi DH Men – słynny finałowy OS Enduro World Series oraz… DH Women, czyli jego łagodniejszy, widokowy odpowiednik, poprowadzony drugą stroną góry.
→ Więcej: Miejsca: Finale Ligure, Włochy
Dzień 6: 15-kilometrowy OS w Dolceacqua
Dolceacqua to kolejna miejscówka w promieniu motogodziny od San Remo. Trzeba więc wstać wcześniej, ale po stokroć warto! Czeka nas trasa zawodów enduro KOM Supernatural, startująca z wysokości ponad 1200 m n.p.m. i zjeżdżająca na… 77 m n.p.m.!
A trzeba zaznaczyć, że na zjeździe adrenalina leje się wiadrami! Poziom trudności znacznie przekracza to, co możesz spotkać na polskich trasach DH, a do tego w połowie do pokonania jest dłuuugi podjazd. Gdyby na polskich zawodach enduro pojawił się taki OS… polałaby się krew! Najpierw uczestników, później organizatorów.
Techniczno-wytrzymałościowa trasa wyssała z nas resztki energii, więc dzień znów kończymy „u Rity” – w końcu jest tłusty czwartek!
Dzień 7: The best of San Romolo
Ostatniego dnia wracamy na wzgórza San Romolo, co pozwala nam ocenić progres podczas obozu. Zjazdy, które pierwszego dnia wyciskały z nas (i hamulców) siódme poty, teraz wydają się szybkie i przyjemne. Zwłaszcza Due Muri, która została sztandarową trasą naszego obozu.
Na zakończenie poznajemy jeszcze dwie nowe trasy, z czego druga składa się tak naprawdę z trzech i okazuje się jednym z najtrudniejszych zjazdów całego obozu.
Dzień 8: lody w sercu Festiwalu San Remo
Tego dnia po południu wyjeżdżamy już do Polski i chyba tylko najmłodszy, 13-letni uczestnik sprawia wrażenie nienasyconego jazdą ;)
Pogoda jest idealna na lody, więc zatrzymujemy się w samym centrum San Remo, gdzie właśnie odbywa się jeden z najstarszych europejskich festiwali piosenki. Trochę dziwnie się czujemy w tłumie rozentuzjazmowanych fanów niejakiej Anal Izy, która macha im z balkonu tuż nad naszą lodziarnią. Początkowo myśleliśmy, że to jakaś gwiazda porno, ale okazało się że jednak piosenkarka. I że pisze się „Annalisa”… Whatever.
Czy warto jechać na obóz rowerowy?
Jeśli po przeczytaniu powyższej relacji nie jest to dla Ciebie oczywiste, to… chyba jestem słabym pismakiem i fotografem.
Pytanie tylko, czy lepiej jechać samemu, czy z organizatorem? Poniżej zebrałem „hajlajtsy”, czyli to, co najbardziej mi się podobało w tej drugiej formie (i to, co niekoniecznie). Zdaję sobie sprawę, że 2300 cebulionów to niemało – sprawdziłem, kiedy ostatnio miałem taką luźną kasę i wyszło mi, że chyba jednak nigdy – więc zanim wysupłasz oszczędności, warto mieć świadomość, co za to dostaniesz.
Transport
Bez dwóch zdań, największa zaleta obozu – korzystanie z lokalnych „firm wywozowych” prawdopodobnie wyszłoby drożej, niż cały koszt zorganizowanego wyjazdu. W przypadku własnego busa, o ile załatwienie kierowcy jest jeszcze do zrobienia, to zajebista przyczepa i jej ogarnięcie na ciasnych serpentynach już niekoniecznie. Dostałbym zawału, gdybym miał tutaj jeździć zwykłym autem, a co dopiero busem z przyczepą! O kilkunastogodzinnym dojeździe na miejsce nie wspominając. Lubię jeździć autem, ale czasem jednak fajnie zostać pasażerem i skupić się wyłącznie na rowerze.
Znajomość i wybór tras
Większość tras można znaleźć na Trailforks, ale znaleźć trasę, a znać trasę, to dwie różne kwestie. Na obozie nie musisz się zastanawiać, „co teraz robimy”. Po prostu jeździmy. Tam, gdzie w danym momencie warunki są optymalne, a poziom trudności dopasowany do każdego uczestnika.
Jest też oczywiście druga strona medalu. Ceną za przyjazd „na gotowe” jest brak swobody – jeśli swoje wakacje zawsze organizujesz sam, czasem możesz trochę zatęsknić za samodzielnym planowaniem i podejmowaniem decyzji.
Szkolenie techniki jazdy
Udział w szkoleniu techniki jazdy to prawdopodobnie najlepiej wydane pieniądze „na rower”, a tutaj jazdę pod okiem Mistrza masz w pakiecie. Arek Perin na bieżąco udziela rad na trasie, a do tego dochodzi wieczorny „wideło-kołczing” przed telewizorem. A musisz wiedzieć, że Arek ma niesamowite doświadczenie – regularnie czytam/oglądam o technice jazdy, byłem też na kilku szkoleniach, ale i tak dowiedziałem się co najmniej 3 nowych rzeczy o swojej jeździe.
Większość sesji szkoleniowych odbywa się pierwszego dnia, żeby jak najszybciej wychwycić błędy i potem samodzielnie nad nimi pracować.
Pomoc sprzętowa
Sytuacja trochę jak wyżej – po latach przesiadania się między rowerami, potrafię w pół godziny niemal idealnie ustawić wszystko pod siebie, a i tak dostałem parę wskazówek, które naprawdę dobrze sprawdziły się na szlaku. Podobnie wypowiadali się inni uczestnicy.
Bo trzeba zaznaczyć, że to nie są jakieś ogólne porady rodem z YouTube, tylko bardzo precyzyjne i trafne uwagi dla każdego z osobna! Arek podpowiada ustawienia z dokładnością do jednego kliknięcia tłumienia, do 5 mm podkładki pod mostkiem, do 1 stopnia obrotu kierownicy.
Nowi ludzie
Wyjazdy w gronie znajomych są najlepsze, ale raz na jakiś czas warto wyrwać się ze swojej bańki i poznać nową ekipę.
Przy moim charakterze nie mógłbym jednak pominąć wad braku możliwości wyboru ekipy. Do końca nie wiesz, na kogo trafisz, więc pojawia się lekki stres. Jaki będzie poziom? Jaki wiek uczestników? Czy będę musiał czekać na innych, a może to ja będę musiał się spinać na trasach, żeby nie zgubić grupy? W praktyce wyszło to super, ale też wszyscy reprezentowali zbliżony poziom. Ciekawe, jakby było w bardziej zróżnicowanej ekipie?
Tu też chciałbym wspomnieć o drugiej wadzie zorganizowanego wyjazdu, jaką jest ograniczona swoboda i prywatność. To jednak obóz, a nie romantyczny weekend we dwoje. Jedna łazienka na 9 osób bywa problematyczna.
Wyposażony rowerowo apartament
Łazienka łazienką, ale dla bikera są w życiu ważniejsze rzeczy, takie jak: duży garaż z kompletnie wyposażonym serwisem rowerowym do dyspozycji, myjka, czy chociażby pralka. Wynajęcie apartamentu można ogarnąć w pół godziny, ale zapewnienie sobie takich wygód, to trochę większe wyzwanie.
Wyżywienie
Już pomijając koszty jedzenia we włoskich sklepach, super jest budzić się rano i przychodzić na gotowe śniadanie. O pysznej obiadokolacji zaraz po jeździe nie wspominając!
Podsumowanie
Czy obóz w San Remo jest dla każdego? Na pierwszy rzut oka, nie – tutejsze trasy są naprawdę trudne. Odnosząc je do naszych realiów: jeśli nie zjeżdżasz swobodnie wszystkich tras w Bielsku (z akcentem na Magurkę) i nigdy nie byłeś na żadnej trasie DH, liguryjskie skały na początku będą dla Ciebie szokiem.
Ale z drugiej strony: był z nami 13-letni Kuba, który po raz pierwszy jeździł na rowerze w górach i choć czasem musiał odpuścić jakąś trasę albo sprowadzić kilka sekcji, to bawił się co najmniej równie dobrze, co reszta ekipy. Dużo więc zależy od nastawienia (i po części – sprzętu). Jeśli jesteś nastawiony na wyzwania i progres – dasz radę. Szkolenia i wyluzowana atmosfera obozu bardzo w tym pomagają.
Jeśli więc chcesz jeździć lepiej i szybciej, przełamać swoje ograniczenia, przygotować się do sezonu, a przy tym trochę odetchnąć od mrozu i smogu, zimowy obóz w San Remo to najlepiej wydane pieniądze ever. Ja już nie chcę jeździć na narty!
Aktualną ofertę obozów znajdziesz na camp.arekbikecenter.com
PS. Więcej informacji praktycznych o trasach z obozu, poziomie trudności, czy doborze sprzętu przeczytasz w oddzielnym przewodniku po San Remo.
Bonus: Co spakować na obóz rowerowy?
Decyzja zapadła? Świetnie :) Tylko co ze sobą zabrać?
Ubrania rowerowe
Ogólnie priorytetem jest ochrona, bo trasy nie wybaczają błędów. Zestaw ubrań dobierz jak na jesień/wiosnę – raczej krótkie spodenki, ale kilka warstw na górę, bo w górach bywa chłodno.
- ochraniacze na kolana, łokcie i kręgosłup (najlepiej zbroja);
- dwa kaski: fullface na trasy i zwykły na przejażdżki nad morzem;
- 2-3 koszulki termoaktywne (na miejscu jest pralka);
- lekka kurtka przeciwdeszczowa;
- kamizelka lub ew. lekka kurtka ocieplająca, jeśli jedziesz w lutym;
- rękawiczki – wystarczą letnie;
- gogle;
- ewentualnie długie spodnie rowerowe na wszelki wypadek;
- plecak – jakikolwiek, bo praktycznie cały czas leży w aucie. Bukłak jest zbędny, wystarczy bidon lub butelka, którą zostawisz w busie.
Serwis rowerowy
Większość narzędzi (oraz kompresor i stojak serwisowy) jest na miejscu, ale warto wziąć parę rzeczy, żeby w kluczowych momentach nie czekać w kolejce ;)
- pompka do dampera;
- imbusy i torx do ustawień kokpitu;
- elektroniczny manometr;
- koniecznie olej do łańcucha;
- preparat do mycia roweru i inna chemia wedle uznania;
- szmatka.
Części zapasowe
W wielu problemach również pomogą Ci organizatorzy (na miejscu można kupić oponę czy klocki), ale jak zawsze obowiązuje zasada „lepiej nosić, niż się prosić”.
- obowiązkowo klocki hamulcowe!
- mleczko uszczelniające;
- zapasowa opona;
- parę dętek;
- hak przerzutki;
- linka przerzutki.
Dodatki
Czyli niekoniecznie rowerowe rzeczy, o których zawsze się zapomina (chyba że to tylko ja…?).
- ciepłe ubrania na chłodne wieczory: długie spodnie, kurtka, czapka;
- aparat, kamera;
- laptop;
- ładowarki do telefonu i pozostałej elektroniki;
- zapasowa karta pamięci;
- gotówka – ja wydałem około 80 euro;
- podstawowe leki, coś do odkażania ran, maść na siniaki i stłuczenia;
- ubezpieczenie obejmujące sporty ekstremalne (ja korzystam z Planety Młodych);
- poduszka do auta;
- ręcznik i kosmetyczka;
- klapki „po domu”;
- zatyczki do uszu.
Zobacz też inne włoskie miejscówki:
- Miejsca: San Remo – Liguria, Włochy
- Finale Ligure z Singletrack Trips
- Miejsca: Finale Ligure, Włochy
- Miejsca: Lago di Garda, Włochy
- Miejsca: Livigno #1, Bikepark Mottolino i Carosello 3000
Dolceacqua – wszyscy na obozie dwa lata temu uznali, że najlepsza – https://mambaonbike.pl/san-remo-dolceacqua-marcora-i-lo-sparo/ :)
O, to to :)
Zatyczki do uszu :) Kto tam chrapał?!
Mi się udało i nikt (chyba że ja) ;) Ale w 3-osobowych pokojach nigdy nie wiadomo.
Przekonałeś mnie, dziękuję!
Z gatunku T&T , jak ktoś nie przepada za 15+nastoma godzinami w busie , są tanie loty do Bergamo :)
Dobra alternatywa. W okolicy są jeszcze lotniska w Nicei i Genui (Genova).
Z części zapasowych dodałbym jeszcze, o ile jesteś „szczęśliwym” posiadaczem Reverba, końcówki przewodu od strony manetki, bo lubi się upi^%$^$ przy glebie a w lokalnych bikeshopach potrafi kosztować krocie
Racja, zeszła jedna w trakcie naszego obozu :)
Znowu fajnie podane :)
Czy wobec tego nauki od Pomby się przydały?
Oraz kiedy będzie przewodnik sprzętowy, bo nie ukrywam przyda mi się :)
Jasne, że się przydały! :) Przydają się cały czas, ale szkolenie jest procesem ciągłym i zawsze można coś poprawić (zwłaszcza u mnie) ;)
Przewodnik/poradnik będzie prawdopodobnie za tydzień.
Dzięki. :) To ja poproszę w tym poradniku o jedno: spd czy platformy.
PS. Trochę mnie zasmuciłeś tym swobodnym zjeżdżaniem bokserów ale raz się żyje.
Akurat wybór pedałów jest mało zależny od lokalizacji ;) Najlepiej jechać na tym, na czym czujesz się najbardziej komfortowo.
https://www.1enduro.pl/spd-czy-platformy/
Cycuje „i wcinamy śniadanie mistrzów: owsiankę, owoce, orzechy, płatki w kilku wariantach… Energia na cały dzień! „”
Matko Boska !!!! węgle na śniadanie !!!
tylko białko i tłuszcze – to śniadanie miszczuw !
Yyy… Nie wiem, o czym mówisz :D
Kolega pewnie robi masę
Płatki je gimbaza a potem łamie sobie kości wiotkie jak chrupki.
„Śniadanie Mistrzów” to stek z sadzonym jajkiem popity stoutem (ciemnym piwem nisko alko.)
Jak zwykle świetny reportaż.
„Arek oświecił mnie między innymi odnośnie pozycji nóg w zakrętach” – jeżeli nie jest to obozowa tajemnica :P to czy mógłbyś Michale podzielić się zdobyta wiedzą
Miałem w głowie zakodowane, że w zakręcie albo stoisz równo na dwóch nogach (bandy, techniczny teren itp.), albo całą masę opierasz na zewnętrznej nodze (płaskie zakręty itp.). Arek zasugerował mi stany pośrednie (na pośrednie warunki ;)) – czyli tylko lekkie opuszczenie zewnętrznej nogi.
to ma sens, dzięki temu jesteś bardziej do tyłu a po wyjściu z zakrętu łatwiej obrócić korbą.
Bycie „bardziej z tyłu” akurat w zakręcie nie jest dobre ;)
Świetny, pomocny tekst. Przymierzam się do obozu ale raczej w przyszłym roku, Twój artykuł wiele wyjaśnił :) zastanawiam się tylko czy dałbym radę na rowerze typowo zjazdowym- po 200mm miekkiego skoku z przodu i z tyłu, opony 2,5 & 2,8 na obreczach 26″?
Słabo sie tym jedzie pod górę :/
Obozy w San Remo zawsze były obozami DH. Dopiero od paru lat są kierowane też do endurowców. W ciągu całego dnia nie robi się więcej, niż paręset metrów przewyższenia pod górę, a są dni wyłącznie zjazdowe.
Wyjątkiem była trasa zawodów w Dolceacqua (bodajże 400 m przewyższenia na jednym przejeździe), ale na podjazdach nikt nie goni i tak czy siak większość wypycha…
Więc ciężka, miękka zjazdówka jak najbardziej się nadaje :)
Który kask zabrałeś TLD czy BS2R jako fullface?
MET Parachute :)
Ja to bym musiał sobie jeszcze jakąś rajdówkę i dzień testowy załatwić :D :P (jakbym mnie było stać :P ) W San Remo i okolicach odbywają się rajdy i to nie byle po pierdółki choć też. Sam Remo gościło najlepszych rajdowców globu jak Mcrae, Loeb, Makkinen, Sainz, Kankunen, Vatanen, Rohl itd. Wspomniane drogi są ta wręcz boskie, więc pohałasowałbym, spalił trochę wysokooktanowego paliwa i opon ;)
Cześć, „Opony dostają na tych trasach mocno w dupę. Na szczęście Arek pokazał nam sztuczkę, jak je oszczędzać!”
Zdradzisz sztuczkę? (Proszę,oczywiście jeżeli Mistrz się zgodzi/ł)
I może jakaś mała aktualizacja w dziale „Opony” na obóz typu: miałem założone X, już muszę kupić nowe :-( (na zdjęciach w rowerowni zalegają Maxxis’y),
Z góry dziękuję za reakcję,
Sztuczkę Arka widać na zdjęciu z tym podpisem :P
A opony raczej od kilograma wzwyż + mleko.
Tak myślałem ale to „tylko” zdjęcie, a na szkoleniu POMBY było mniej więcej – „dojeżdżając do zakrętu …” (trudno muszę się zapisać na HOP poziom zaawansowany),
He he no tak – lewitacja
Świetny opis jak zawszę i rewelacyjna przygoda
„Sztuczkę Arka widać na zdjęciu z tym podpisem :P”
-instrukcja oszczędzania opon:P
Pokonaj trasę tak aby ograniczyć kontakt z podłożem do minimum
No słowo daję – wszystkie zdjęcia Arka zdradzają jego sekret :D
2300 cebulionów to polski pieniązd czy zagraniczny bo ja z prowincji jestem?
Z cebulandii.
2300 cebulionów to nie tragedia, Mega wyszło mi niecałe 3000 za tydzień w ekipie 8 osobowej, także tu jest ok z ceną, tym bardziej, że papu do „łóżka”
No, cena raczej nie wygląda na wysoką, ale jakby ktoś tak uważał, to warto sobie rozpisać wszystkie koszty. Same autostrady to prawie 500 zł…
Hej. Michał jak Ci sie jeździło techniczne sekcje zwłaszcza ciasne nawroty na długim rowerze ?
Bez problemu, bardziej ograniczały mnie umiejętności ;)
Jak wygląda kwestia dodatkowego ubezpieczenia? Polecasz coś konkretnego?
Tak, poleciłem pod koniec artykułu ;)
Michał jednym słowem musisz częściej odrywać się od ziemi…:D :D :D
2300 zł to naprawdę tanio.
miałeś jakieś filtry na szkło do GoPro? :) bo jedno zdjęcie w czasie jazdy jest fajnie rozmazane :)
a sam wpis bosko :) szacunek
Uzupełnie: Zazdroszczę Tobie tegorocznych rowerowych ferii :)
Mam chińską kamerkę (SJCam), która wszystkie zdjęcia rozmazuje, czy tego chcesz czy nie :P
A tak serio, nie mam żadnych filtrów. Kluczem jest korzystanie z trybu photo-timelapse, bo stopklatki z filmu wyglądają tragicznie. Reszta to kwestia tego, ile jest światła i jaki czas naświetlania kamerka sobie w związku z tym dobierze.
całkiem ciekawie zbiera zdjęcia ;-) jakby miała filtr szary do dłuższego naświetlania.
Albo po prostu ciemny obiektyw :P
pojechałbym….
A rower trailowy się nada? 130 mm skoku.
Nada się, ale będzie wymagał większych umiejętności… i jaj ;)
Dzięki, za wszystkie Twoje relacje zawierające wiele porad i dające pogląd na to czego mogę się spodziewać w przyszłym tygodniu – to będzie mój pierwszy obozowy raz ;P