Nie planowałem już się ścigać, ale kiedy Merida zaprasza na prezentację nowych rowerów, której częścią jest start w 3-dniowych zawodach enduro w Wielkiej Brytanii, trudno odmówić. Zwłaszcza, że obiecali mi piwo i ciastka. Zapraszam do hajlajtsów, czyli takiej niby-relacji, ale bez gadania o wynikach (które #nikogo), a skupiającej się na elementch, które zaskoczyły mnie po kilku latach startów w Polsce.

Czym „Merida THE EX” różni się od zawodów w Polsce?
Przede wszystkim tym, że są to zawody 3-dniowe, i to bez taryfy ulgowej – każdy dzień mógłby być oddzielną, całkiem konkretną rundą. Cyferki wyglądały następująco:
- piątek: 8 OS-ów, 34 km, 1400 m przewyższenia
- sobota: 9 OS-ów, 42 km, 1600 m przewyższenia
- niedziela: 5 OS-ów, 22 km, 900 m przewyższenia
…co razem daje 22 odcinki specjalne i dystans ok. 100 km. Co należy rozumieć jako: „bardzo konkretna wyrypa”.
Zwłaszcza, że to nie koniec historii. Sumy przewyższeń na podjazdach nie odzwierciedlają ilości zjazdów, bo na pierwszym podjeździe każdego dnia mogliśmy liczyć na podwózkę busem – więc ilość zjazdów była zawsze większa (w sumie ponad 4500 metrów w pionie).
Ale w końcu nie ilość się liczy, a jakość i forma. Dla mnie najciekawszym elementem były…
Nocne odcinki specjalne!
Nie wiem jak Ty, ale ja się nigdy nocą nie ścigałem, co więcej, zwykle na night ride wybieram dość łatwe trasy. A tymczasem trzy z ośmiu odcinków pierwszego dnia rozgrywane były po zachodzie słońca i łatwe bynajmniej nie były.
Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, w świetle lampek nawet dobrze znane trasy wyglądają zupełnie inaczej, a prędkość wydaje się 2x wyższa – więc ściganie się on-sight w takich warunkach, mówiąc kolokwialnie, ryje beret. Byłoby ciekawie, gdyby taki element pojawił się na polskiej scenie enduro.
Nie wiem tylko, czy polscy zawodnicy byliby tak dobrze przygotowani do nocnego ścigania. Na Merida EX było widać, że night ride’y w Anglii są rzeczą normalną – wszyscy byli uzbrojeni w oświetlenie z wysokiej półki, w większości ultra-drogiej i ultra-dobrej marki Exposure (ja też korzystałem z wypożyczonych od nich lampek i ich krótka recenzja brzmi: kosmos!).
„Typowy letni dzień” po brytyjsku
Jeszcze lepsze było przygotowanie lokalnych riderów do chujowej suboptymalnej pogody, które ujawniło się już drugiego dnia (padało od samego rana), a punkt kulminacyjny osiągnęło w niedzielę (opady weszły na poziom biblijny). Wszyscy wyskoczyli w wypasionych kurtkach (które co tu dużo mówić, u nas ciągle są luksusem), wodoodpornych spodniach, a wieczorem, po jeżdżeniu – w gumowcach (lub boso – są dwie szkoły).
Z większością tych ubrań niedzielna burza z oberwaniem chmury rozprawiła się już na pierwszej dojazdówce. Dość powiedzieć, że tego dnia wiele głównych dróg w okolicy zostało zamkniętych z powodu lokalnych podtopień, a na transferach przez miasteczka można było obserwować mieszkańców próbujących ratować swoje domy przed zalaniem. Lokalsi mają nawet specjalne określenie na taką sytuację: „a typical day of British summer”.
Zresztą patrząc na przepiękną, bujną i zieloną roślinność parku narodowego Exmoor Forest już od początku powinienem był nabrać podejrzeń, że w tym regionie pada raczej często. Ostatni dzień jednak mocno mnie zaskoczył – jeszcze nigdy nie jeździłem na rowerze w tak hardkorowych warunkach. Jeden z OS-ów był w zasadzie nieprzerwaną rzeką, chwilami głęboką po osie. Kolejne nowe doświadczenie zaliczone.
Trasy
Jak już wspomniałem, formuła zawodów zakładała ściganie on-sight (mapa i opis trasy były ujawniane każdego ranka), ale przy tak dużej ilości OS-ów, chyba i tak nie miało to większego znaczenia, bo trudno byłoby wszystko spamiętać.
Ilość ta jednak może być myląca dla polskich riderów, przyzwyczajonych do 4 długich odcinków. Na Merida THE EX jest ich dużo, ale są krótkie, bo też górki są niewielkie – w okolicach 300 m n.p.m. Ja skończyłem 3 dni ścigania z czasem 01:14:39, co daje średnią długość odcinka na poziomie 3,5 minuty. Najkrótsze OS-y można było pokonać w niecałe 2 minuty (dla porównania, środek stawki ostatnich zawodów Enduro MTB Series spędzał na każdym OS-ie średnio 6-7 minut).
I szczerze mówiąc, całkiem mi się to spodobało. Na OS-ie nigdy nie miałem poczucia „błagam, niech to się już skończy”, praktycznie nie występuje też problem z wyprzedzeniem, bo przy startach co 30+ sekund trudno kogoś dogonić na tak krótkim odcinku. Można oczywiście dyskutować, czy nie kłóci się to z wytrzymałościowym aspektem „enduro”, ale myślę, że ilość OS-ów pokonywanych w ciągu 3 dni całkowicie wyjaśnia ten temat.
No dobra, a jak wyglądały same trasy w Exmoor Forest? Przed wyjazdem byłem wyluzowany, bo wszystkie single w okolicy są na Trailforks oznaczone kolorem zielonym i niebieskim. Jakież było moje zdziwienie na „rozgrzewkowej wycieczce XC” przed zawodami, którą osobiście zakwalifikowałbym jako solidne enduro na trasach co najmniej czerwonych. Mega pokręcone single, z dużą ilością korzeni, średnią ilością kamieni i kilkoma zaskakująco stromymi sekcjami okazały się mega różnorodne i satysfakcjonujące. Poziom trudności zawodów był jeszcze wyższy, ale ogólnie nie odbiegał od polskich imprez.
Pomiar czasu i oznakowanie jak na Enduro Trophy
Polskie zawody – i to takie sprzed 10 lat – przypominały też niektóre aspekty organizacyjne, z pomiarem czasu na czele. Wykorzystywał on znane jeszcze z czasów Enduro Trophy chipy na nadgarstku, ręcznie skanowane przez sędziego na starcie i mecie (zmuszając do sprawnego zatrzymania). Taki system ma wiele wad (zwłaszcza, kiedy na metę wpada dwóch zawodników równocześnie), ale cóż, obstawienie tak dużej liczby OS-ów z (bardziej) profesjonalnym sprzętem byłoby niemożliwe (czyt. bardzo drogie).
W porównaniu do „współczesnych” polskich gonitw, bardzo oszczędne było też oznakowanie trasy – taśma pojawiała się tylko na skrzyżowaniach, więc nieco bardziej „kreatywni” zawodnicy mieli szerokie pole do popisu.
Razem składa się to na nieco amatorski obraz rywalizacji. THE EX zdecydowanie nie jest imprezą skierowaną do prosów tnących się o tysięczne sekundy. Widać to też było na liście startowej. Sporo mówi fakt, że w kategoriach „Vets” i „Grand Vets” (wbrew pozorom nie chodzi o profesję, a o wiek 40+/50+) było 3-krotnie więcej zawodników, niż w zazwyczaj najmocniej obsadzonej kategorii „Open” (18-39). Juniorów nie stwierdzono.
Enduro all-inclusive… i exclusive
We wstępie wspomniałem o piwie i ciastkach, i nie żartowałem. Jedzenie i picie jest istotnym elementem THE EX. Zawody mają charakter all-inclusive, tzn. po rozłożeniu się na campingu (wliczonym w cenę wpisowego) w czwartek wieczorem, do samego końca można liczyć na pełne wyżywienie i wypojenie – wliczając w to piwo z lokalnego browaru, grilla na okolicznej, zaprzyjaźnionej farmie po piątkowym najtrajdzie, bufety w niepowtarzalnym klimacie „vintage tea stop”, z napojami serwowanymi w porcelanowych filiżankach, czy sobotnią kolację z muzyką na żywo. Ba, codziennie rano była nawet sesja jogi!
Samo połączenie miasteczka zawodów z campingiem też jest świetnym zabiegiem, zachęcającym do spędzenia całego czasu na miejscu. Dzięki temu zawody zmieniają się w rowerowy piknik, w dodatku dość kameralny, bo ilość miejsc jest ograniczona do skromnych 80.
Ma to oczywiście swoją cenę – koszt wpisowego to 375 GBP, czyli… ponad 2000 zł (!). Mimo to, impreza co roku wyprzedaje się w kilka minut.
Merida THE EX – podsumowanie
Jadąc na te zawody nie wiedziałem, czy dam radę – ostatnio ścigałem się ponad 2 lata temu, w dodatku na elektryku i oczywiście na jednodniowej imprezie. Start w Merida THE EX potraktowałem więc bardziej jako przygodę. Na miejscu okazało się, że podobne podejście ma większość uczestników i raczej nikt się nie zawiódł. Już same nocne odcinki specjalne były świetnym przeżyciem, które uzupełniła walka o dojechanie do mety w skrajnie hardkorowych warunkach pogodowych trzeciego dnia.
Ale na starcie stanąłem też z chęcią podejrzenia, jak wygląda ściganie na bardzo przeze mnie lubianej brytyjskiej scenie enduro. Zdziwiłem się, że THE EX pod wieloma względami przypomina polskie imprezy, i to raczej te sprzed kilku lat, kiedy startowało się wyłącznie dla zajawy i towarzystwa, bez parcia na wynik. Jeśli tęsknisz za tymi czasami, to… cóż, wątpię, żebyś z tego powodu specjalnie pojechał na THE EX 2024. Ale jeśli akurat jesteś jednym z 3,6% czytelników wchodzących na bloga z Wielkiej Brytanii, to bardzo polecam śledzić stronę organizatora w oczekiwaniu na zapisy. Pewnie znów wszystkie miejsca rozejdą się w kilka minut.
Bonus: rowery zawodników
Ogólny poziom sprzętowy nie różnił się jakoś znacząco od polskich imprez, ale wychwyciłem parę perełek typowych dla brytyjskiej sceny:












Zaraz, a na jakim rowerze ja startowałem? Cóż, o tym na razie nie mogę napisać, ale zostańcie nastrojeni ;)
No dobra, oba rowery, na jakich startowałem miały już swoją premierę, więc zapraszam do testów:


Zobacz też:
- Pojeżdżone: Merida One-Sixty FR 600 2024
- Test: Merida One-Twenty 700 2024
- Archiwum podobnych relacji z polskich zawodów enduro
- Night ride – po co, jak i dlaczego?
Może na Meridzie? One-Sixty?
Tak, ale nie do końca ;) Jeździłem na dwóch różnych rowerach, z czego jeden ma premierę już w ten piątek, a drugi (ciekawszy!) w następny – więc szybko się wyjaśni :)
Czyli co, znowu zmienione ramy na przyszły rok, czy po prostu nowe wersje wyposażenia? ;)
One Sixty / One Forty miały niedawno premierę. Obstawiam nową inkarnację One Twenty + wariant One Thirty ;-)
Ciepło, ciepło… Ale więcej nie powiem ;)
Super że docierasz również za granicę, z korzyścią dla Ciebie (mega fun!) i dla czytelników bloga. Trzymam kciuki za dalszy rozwój bloga :))
Dzięki! Nie ukrywam, że takie wyjazdy to jedna z lepszych rzeczy w prowadzeniu bloga :)
Odnośnie Night ridów – ile lumenów to było „wystarczająco” na takie ściganie?
Na zawodach miałem wypożyczone:
…czyli wartości kosmiczne. Świeciło to zdecydowanie lepiej, niż światła w nowoczesnym samochodzie.
Ale zdecydowanie nie powiedziałbym, że trzeba tyle mieć. Tydzień wcześniej jeździłem po trasach w Srebrnej Górze z dwoma lampkami Convoy S2+ (czyli realnie 2×800 lm) i co prawda trudno to porównać do ścigania on-sight, ale czułem się zupełnie komfortowo.
Więcej o nich: https://www.1enduro.pl/convoy-s2-plus-latarka-na-rower/
IMHO czasem co za dużo, to niezdrowo, bo im jaśniejsza plama światła, tym ciemniejsze wszystko pozostałe (wzrok się adaptuje). No i najważniejsze to skupić się na dobrej lampce na kask, a tę na kierownicy traktować pomocniczo (większość osób kupujących pierwszy zestaw na night ride robi odwrotnie).
Nie zgadzam się, że mocniejsza/lepsza lampa powinna być na kasku. Na kasku sprawdza się wąski szperacz, a na kierownicy lampa, która świeci szeroko. Plama ze szperacza nie powinna być znacząco jaśniejsza od oświetlenia z kierownicy, w związku z czym, ich strumienie będą różne – w moim przypadku na kierownicy mam najczęściej szerokie 1800-1400 lm, a na kasku lampa jest przyciemniona do 700-400 lm (z 1100 dostępnych). Stosunkowo nisko świecąca lampa na kierownicy daje cienie, które dobrze uwypuklają nierówności, natomiast wysoki, a wąski strumień z kasku doświetla wszelkie ścianki, zakręty, czy lądowania, a także wypełnia nieco ostre cienie rzucane przez lampę na kierownicy, zmniejszając ich kontrast, ale nie niwelując całkowicie. Zaletą takiego zestawu jest też to, że lampa na kasku może mieć zintegrowany akumulator i nie być przy tym przesadnie ciężka, a jednocześnie świecić dość długo.
Bardzo dobry opis, dzięki :)
Ogólnie zgadzam się: na kierownicy „flood” świecący jak najszerzej, na kasku „szperacz” świecący bardziej punktowo tam, gdzie się patrzy.
Jeśli jednak miałbym wybrać tylko jedną lampkę, zdecydowanie byłaby to ta na kasku. Dlatego napisałem, że warto się na niej skupić – choćby właśnie dlatego, żeby miała zintegrowany akumulator i odpowiedni zasięg. Dobór jasności to już bardziej dyskusyjna kwestia.
Tak, gdyby to miała być koniecznie tylko jedna lampa w teren, to wtedy zdecydowanie na kask, tylko wtedy niekoniecznie najlepiej sprawdzi się spot, który dobrze spisuje się w opisanej wyżej parze. Chociaż szczerze mówiąc, gdy biorę lampę na wszelki wypadek, żeby dojechać do domu już po zmroku w lecie, to zabieram tylko tę na kierownicę, bo raz, że moja ma ustawienia, które od biedy nadają się również na drogi publiczne, a dwa, wracam wtedy zazwyczaj dobrze znanymi mi ścieżkami.
Bardzo lubię formułę zawodów on-sight, która u nas ma małe problemy, liczę na powrót listy zawodów na rok 2024 :)
Co do rowerków to ten z ochronkami dłoni to sztywna Merida?
Tak, mocno dopasiona Big.Trail 400:
https://www.merida-bikes.com/pl-pl/bike/3049/bigtrail-400
PS. W tym roku trochę się zagapiłem z kalendarzem, ale pewnie na 2024 ogarnę ;)
Chyba nawet malowanie zmienione, ktoś bardzo kocha swoją Mirandę :D
Malowanie zostawione, ale oklejone ;)
https://www.dyedbro.com/collections/frame-protection/products/zebra-retro
O kurczę… chyba mój spectral dostanie nowe życie!
400 funtów to nie dużo za trzy dni ścigania, shuttli, wsparcia organizatora, pełny bufet etc. porównując to do 400zł które krzyczą sobie polscy organizatorzy za jeden dzień zawodów z biednym pakietem startowym ;-)
No jak już się wie, ile się za to dostaje, to nabiera to sensu.
PS. Kto u nas tyle kasuje? Enduro MTB Series w tym roku kosztowało 180 zł.
Masz może plik/pliki GPX z całego dnia? Mieszkam względnie nie daleko ( Bristol) i chętnie bym na spokojnie przejechał tą trasę.
Niestety, nie nagrywałem.
Czesc Michal, pozdrowienia z wysp od starego bywalca emtb.pl. Nie wiedzialem, ze miesiac temu jezdziles w UK. Pare komentarzy ode mnie:
Hej, dzięki wielkie za komentarz „insidera” ;) Z tą Walią to faktycznie babol – gdzieś znalazłem taką informację i nawet wydawało mi się to ciekawe/podejrzane. Jest też opcja, że muszę zainwestować w nowe patrzałki po pomyleniu „South Wales” z „South West” ;)
Natomiast jeśli chodzi o przejście na „e-bike only” w 2024, to jeszcze bym ich nie skreślał. Niby taka informacja wisi na stronie, ale na żywo organizator nic o tym nie wspominał, a w kuluarach chodziły plotki, że temat jest jeszcze otwarty.