Za każdą pasją stoi jakaś historia. Dziś opowiem Ci swoją i mam nadzieję, że zainspiruje Cię ona do rozwinięcia własnej!
Wpis powstał we współpracy z marką Siemens, organizującą konkurs, w którym możesz wygrać wymarzoną podróż z pasją o wartości 10000 zł – szczegóły na końcu artykułu!
Jak się rozwijała moja pasja do rowerów?
Początki mojej jazdy na rowerze były raczej typowe – składak „Pawik”, boczne kółka i pierwsze jazdy z tatą po terenach, gdzie dziś stoi supermarket… Potem kolejny składak (Romet Pelikan) i osiedlowe wypady z kolegami z podstawówki. Z kawałkiem plastiku włożonym ramę, tak żeby imitował warczenie silnika zahaczając o szprychy (oczywiście z kolorowymi koralikami robiącymi dodatkowy hałas). Standard.
Mam jednak to szczęście, że choć mieszkam w dużym mieście, zaraz pod moim domem zaczyna się park, więc na rodzinne wypady zawsze jeździliśmy leśnymi drogami i ścieżkami. Na bagażnik zazwyczaj montowaliśmy piłkę lub rakietki do badmintona, ale już wtedy było dla mnie oczywiste, która część wycieczki sprawia mi większą frajdę. Kto by czytał bloga o badmintonie?!
Kiedy przyszedł czas na pierwszy „poważniejszy” rower, panował już boom na MTB. Każdy marzył o stojącym w osiedlowym sklepie, czarno-fioletowym „góralu” ze stalową ramą, której przekroje rur zawstydziłyby Gazociąg Bałtycki. Na szczęście rodzice wzięli sprawy w swoje ręce i moim pierwszym góralem został lekki Author Michigan na kołach 24″.
Na tym rowerze po raz pierwszy poczułem dreszczyk emocji związany ze zgubieniem się w terenie – wybraliśmy z tatą dwie różne ścieżki i mieliśmy się spotkać w znanym punkcie… Problem w tym, że im bardziej jechałem, tym bardziej ten punkt nie następował ;) Objeżdżone wtedy – w panice wymieszanej z adrenaliną – ścieżki, do dziś są jednymi z moich ulubionych.
Kolejny sprzęt to też miał być Author. „Dorosłe” koła 26″, bordowa rama Cr-Mo ze sztywnym widelcem, osprzęt Deore. Ale tuż obok, w sklepie stał ON: newschoolowy Mongoose DX 3.5 na aluminiowej ramie i… z amortyzatorem! Takie rowery były wtedy (2001?) rzadkością, a aluminium otaczało mnóstwo mitów – m.in. że jest tak sztywne, że jazda bez amortyzatora powoduje pękanie ramy. Kto wie, może to była prawda…? Ale już wtedy ciągnęło mnie do sprzętowych nowinek (powtarzam: a-mor-ty-za-tor!!!).
Byłem już wtedy w takim wieku, że zazwyczaj jeździłem sam. Nadal po lasach i parkach w okolicy domu, ale coraz częściej zapuszczając się w nowe, nieznane rejony, w oparciu o… papierowy atlas drogowy (!). O Mapach Google nikt wtedy nie marzył, a zamiast GPS-u w telefonie, szczytem marzeń były dzwonki polifoniczne. Ta eksploracja skończyła się boleśnie – napadem i utratą roweru…
Ale nie ma tego złego…. Zdarzenie to przyczyniło się do pierwszego „świadomego” zakupu roweru, to znaczy z ograniczonym udziałem porad starszego brata. Był to Giant Rincon (2003), na którym z bratem i bratową po raz pierwszy jeździłem za granicą, na zorganizowanej wycieczce po Austrii, Słowenii i Węgrzech. Wyjazd był wprawdzie asfaltowo-trekkigowy, ale kilka dni z rzędu całkowicie wypełnionych rowerem, w gronie zapalonych bikerów, zaszczepiło bakcyla na amen.
Rower stał się tematem rozmów w szkole, dzięki czemu trafiłem na gościa, który pożyczył mi płytę z filmem New World Disorder 2. To było to! Zaczęło się poszukiwanie lokalnych hopek i modyfikowanie sprzętu pod „freeride”. Na pierwszy ogień poszły platformy kiełkującej wtedy firmy Northshore Extreme – dzisiejszego NS Bikes. A po dozbieraniu pieniędzy – mostek (ultra-krótki, 55 mm) i kierownica (mega-szeroka, 660 mm).
A potem… cała reszta, włącznie z ramą. Ze względu na te wszystkie upgrade’y, poprzedzone odkładaniem pieniędzy i codziennym śledzeniem Allegro, ten prosty Giant był rowerem, na którym najwięcej się nauczyłem i z którym bardzo się zżyłem. Do dzisiaj mam pamiątkowy kapsel sterów, który był jedynym elementem, który przechodził do każdego kolejnego roweru.
Kolejne wspomnienia, to czarny Author A-Gang P.M. (2004) – pierwszy rower poskładany od zera.
To na nim zaliczyłem debiut w górach – zarówno „enduro” (zwanym wtedy jako „wycieczka rowerowa”), jak i w „downhillu” (który też był „wycieczką rowerową”, ale z wyciągiem). Cykliczne majówkowo-wakacyjne wizyty w Szczyrku popchnęły rowerową pasję w kierunku gór i bardzo wpłynęły na wybór kolejnych rowerów…
Kamieniste zjazdy szybko skłoniły mnie do zakupu pierwszego fulla. Był to Giant AC (2005) – do dzisiaj ostatni rower, który kupiłem jako nowy, w sklepie. Przeszedł mnóstwo zmian i upgrade’ów, z których najciekawszym był sprężynowy damper zapomnianej dziś marki Romic. No i mój ukochany Manitou Sherman Flick (pisałem o nim ostatnio w teście Mattoca), zamieniony później na kultowego Marzocchi Super T a.k.a. „Super-Tadzio”.
Apetyt na downhill rósł coraz bardziej, czego efektem była pierwsza zjazdówka z prawdziwego zdarzenia i mój najukochańszy rower ever: Balfa BB7 (2004), wyszperana po długich miesiącach poszukiwań na eBayu. Aluminiowo-stalowa rama, BMX-owa korba z tytanową osią, customowe (obniżające) półki amortyzatora, kompletna grupa Saint… Pierwszy rower „na bogato”.
Dziś kojarzę go z pierwszym wypadem do zagranicznego bikeparku (Maribor) i… pierwszymi krokami w prowadzeniu rowerowej strony internetowej: balfa.wooyek.pl (ciekawostka: do dziś dostaję pytania o sponsoring, mimo że jest to nieoficjalna strona marki, która nie istnieje od 13 lat…).
Zakup zjazdówki wymusił złożenie drugiego roweru do jazdy „po okolicy”: był to krosiarski Mongoose Rockadile LTD, na którym pierwszy raz w życiu wystartowałem w maratonie MTB (Kraków 2007, dystans mega). I to od razu w teamie! Sponsorowanym przez firmę taty kumpla z klasy – nota bene, autora oprawy 1Enduro. #pro ;)
Mongoose’a zastąpił później Cannondale Prophet, czyli mój pierwszy rower podchodzący pod definicję „enduro”. Eksploracja rąbanek Beskidu Śląskiego była na nim zdecydowanie przyjemniejsza, niż na hardtailu XC, ale prosty jednozawias w połączeniu z kiepskim damperem i wylajtowaną specyfikacją powodował, że tęskniłem do czegoś bardziej „mięsistego”.
Propheta zastąpił więc Specialized Pitch. Składany na okazyjnie kupionej ramie (ależ długo się zastanawiałem nad tym kolorem…) i konsekwentnie modyfikowany (po raz pierwszy pojawia się sztyca regulowana!), był jednym z najlepszych rowerów, jakie miałem.
To na nim pierwszy raz odwiedziłem świeżo otwarte Rychlebskie Ścieżki i Singltrek pod Smrkem, a także zaliczyłem debiut w zawodach enduro. Była to EMTB Lawina, czyli kilkunastominutowy zjazd ze Śnieżnika ze startu grupowego, wzorem Megavalanche. W praktyce z lawiną miało to niewiele wspólnego, bo ze względu na wysokie wpisowe, na udział zdecydowało się zaledwie kilkunastu śmiałków… Ciekawe, jak taka formuła sprawdziłaby się dzisiaj?
Zawody te były moim pożegnaniem z Pitchem, którego w kolejnym sezonie miał zastąpić Intense Uzzi VP. Zastąpił on zresztą dwa Spece – również coraz rzadziej używaną zjazdówkę (w ostatniej fazie był to Specialized Demo). Łącząc dwa rowery w jednym, mogłem sobie pozwolić na dużo większy wypas, np. wymarzone koła Shimano XT, pierwszego Reverba i eksperymenty z napędem 1×10.
Uzzi to niezliczone wypady na Stożek i Palenicę, a także pierwsze „normalne” zawody enduro: Enduro Trophy w Krynicy Zdroju (2011). I wiele kolejnych.
Po paru sezonach, Intense’a zastąpił Ibis Mojo HD, czyli kolejny krok w zmniejszaniu skoku i zarazem mój epizod w walce z uzależnieniem od rowerowej kokainy („carbon jest droższy, ale za to zdrowszy”).
Co ciekawe, był to mój pierwszy „za duży” rower – mimo długiego zarzekania się, że „lubię krótkie ramy”, po przejażdżce na pożyczonym Ibisie, szybko zapadła decyzja o poszukiwaniu rozmiaru M (przy 170 cm wzrostu). Taka geometria progresywna na miarę 2012 ;)
Prawdziwą geometrię progresywną miał dopiero Canyon Strive. Ale o nim nie będę się rozpisywał, bo zakup nowego roweru zszedł się z kolejnym rozdziałem mojej pasji, który dobrze znasz: odpaleniem 1Enduro!
Skąd pomysł na bloga?
Zaczęło się od odkrycia grupy dyskusyjnej (usenet – gimby nie znajo) pl.rec.rowery, czyli tzw. „precla”. To pierwsza społeczność, do której dołączyłem, od czasu do czasu pisząc coś wartościowego. Bliżej było mi jednak do forów internetowych, bardziej skupiających się na MTB (Bike Action, DH Zone, EMTB, później Enduro Trophy i Forumrowerowe.org).
Z grupami i forami zawsze jednak miałem jeden podstawowy problem: wartościowa wiedza była w nich nieuporządkowana i szybko znikała w odmętach Internetu. To, czego nauczyłem się, składając te wszystkie opisane wyżej rowery, musiało znaleźć swoje trwałe i łatwo dostępne miejsce w sieci.
Pierwszą iskrą była wspomniana już strona Balfa.wooyek.pl, ale dopiero 1Enduro naprawdę „ożyło” i pozwoliło rozwinąć skrzydła mojej pasji – zarówno tej do jazdy, jak i do smakowania nowego sprzętu oraz dzielenia się doświadczeniami. To dzięki blogowi mam możliwość „oblatywania” kilku nowych rowerów rocznie, bez wydawania na to ani grosza, a nawet finansując w ten sposób swoje „testowe” wyjazdy.
Co prowadzi nas do delikatnej kwestii…
Skąd wziąć pieniądze na rozwijanie swojej pasji?
Jak widać, dojście do obecnego stanu zajęło mi „trochę” czasu… Zacząłem 15 lat temu od roweru za ok. 1500 zł, stopniowo go modyfikując w oparciu o używane części i co jakiś czas wymieniając cały rower, kiedy dalsze upgrade’y nie miały już sensu (lub częściej: kiedy na Allegro trafiała się kolejna „oferta nie do odrzucenia” ;)).
Warto o tym pamiętać: choć śledząc 1Enduro możesz odnieść inne wrażenie, to nowy, drogi rower nie jest niezbędny do czerpania frajdy z jazdy po górach i odwiedzania nowych miejscówek.
Zwłaszcza na początku! Dlatego też, jeśli mogę coś doradzić:
- zacznij skromnie – kupując używany rower, będziesz musiał do niego dołożyć kilkaset złotych, ale to i tak mniej, niż nowy straci na wartości w dniu zakupu… Nie nakręcaj się też zbytnio na nowinki – tak, progresywne 29ery są genialne, ale wypasione rowery na kołach 26″ można teraz kupić tak śmiesznie tanio, że warto dać im szansę w kalkulacjach.
- „handluj z tym” – przez jakiś czas dorabiałem sobie, okazyjnie kupując kompletne rowery na Allegro i sprzedając je na części. Zajęcie pracochłonne i niechlubne (oficjalnie zostajesz Januszem Biznesu, w dodatku musisz bardzo uważać na kradziony sprzęt), ale zdobyłem w ten sposób dużo dobrych, tanich części (z całego roweru zostawiąc sobie np. amortyzator i koła, a resztę sprzedając). Pamiętaj też o sprzedawaniu swoich starych części zaraz po zastąpieniu ich lepszymi – leżąc na półce, na wartości nie zyskają.
- oszczędzaj – może to oczywiste, ale kiedy ostatnio sprawdzałeś, ile wydajesz na telefon, internet czy prąd? Ile miesięcznie kosztują Cię wyjścia na imprezy? Ile kasy zostawiasz w supermarkecie? Ile pochłaniają nałogi? Nie ma chyba osoby, która nie byłaby w stanie ograniczyć swoich wydatków (oczywiście uwaga ta nie dotyczy tych rowerowych! ;)).
- znajdź sobie dodatkowe zajęcie – z którego cały dochód przeznaczysz na swoją pasję. Jeśli nie jesteś w stanie odłożyć nic ze swojego głównego wynagrodzenia (lub go nie masz, bo jeszcze się uczysz), znalezienie sobie dodatkowej „fuchy” stanowi najlepszy sposób na pokrycie rowerowych wydatków. U mnie taką rolę pełniło w liceum i na studiach projektowanie stron internetowych, które też było moją pasją (najlepszy układ!), teraz jest to prowadzenie bloga. Ale jest też mnóstwo innych zajęć, na których można sobie dorobić jako freelancer.
Jest też droga na skróty: wygraj podróż z pasją o wartości 10 000 zł!
Bikeparkowe wakacje w Whistler?
Przejazd całych Alp wzdłuż i w poprzek?
Start w Enduro World Series w Ameryce Południowej?
A może odpalenie firmy rowerowej na Tajwanie?
Czemu nie? :)
Opisz, w jakim zakątku świata chcesz rozwijać swoją pasję, przekonaj do swojej wizji ambasadora konkursu, Mateusza Kusznierewicza i ruszaj do akcji.
Co możesz wygrać?
- 1x nagroda I stopnia: podróż z pasją o wartości 10 000 zł i ekspres do kawy Siemens EQ.9.
- 2x nagroda II stopnia: ekspres EQ.6.
Dodaj swoje zgłoszenie na stronie kocham-to.pl (możesz je urozmaicić zdjęciem lub filmem):
Czyli jednak enduro to emerytura dla downhillowców… :p Dość pokaźna kolekcja rowerów – przyznam, że nigdy bym nie pomyślał, że jeździłeś na takich rowerach jak Balfa BB7, Spec Demo czy Ibis Mojo. :o
A to jeszcze nie wszystkie :P
Myślałem, czy nie dodać paru jeszcze bardziej zaskakujących rowerów (trekking, szosówka, pełnoletni mieszczuch…), ale uznałem że w tym artykule poprzestanę na wybraniu perełek z kategorii MTB ;)
i tak picza najlepsza:D (wiem bo sam też mam taką), też nie przypuszczałem, że taka kolekcja aż sie uzbiera i, że jeździłeś DH, tego bym nie podejrzewał
Piczka to jeden z najbardziej udanych rowerów Speca, dalej się broni, mimo wieku :)
Cholera! Myślałem, że masz po prostu 'lekkie pióro’, a przy okazji kulasz się rowerem po górach i masz temat na bloga. Myliłem sie – przepraszam :-) Najprawdziwsza pasja rowerowa, a mimochodem okazało się, że Twoje doświadczenia świetnie się czyta :-) Powodzenia Michał. Pozdrawiam z 3miasta.
Dzięki! :)
Hej, pamiętam fotki Twoich rowerów jeszcze z forum Bike Action, szczególnie Balfa z tymi złotymi półkami chyba na zawsze zostanie w moim tajnym albumie pornbike :D
Więc jak koraliki grały na szprychach,jechałeś jak baba. Za wolno.:)
Oczywiście – stąd dodatkowy plastik ;)
W skrócie: Smyk >Pelikan (czerwony)>Pelikan (zielony) > Wigry 3 >BMX Action Team (tata z rfnu przywiózł) > Raven na Sisie (pierwszy górski rower 3×7) > jakiś holender > Rayleigh (szosa złożona z 4 rowerów) > Specialized Rockhopper (trzeba było kupić rower na I Podhalańskie Cyklo Warsztaty – co to za prelegent co na rowerze nie jeździ) > Kross Moon 2.0.
Zobaczymy co będzie dalej :)
Jak to się stało że ominął cię szał bmx’ów? Ja takiego dostałem na komunię zaraz po czerwonym pelikanie. Miał białe opony i te śmieszne gąbkowe owijki na rurkach. Z piastą w przednim kole coś było nie halo i jak się puściło kierownicę to ściągał.
BMX-y to była zabawa dla zamożnych ;)
wiem coś o tym :…(
nie zapomniałeś o GT Karakoram’ie…? ;)
Chciałem go dodać, bo zajmuje specjalne miejsce w moim sercu :) Ale jakoś nie miałem pomysłu, gdzie go wcisnąć :(
Michał tak z innej beczki. Dał byś info co do lokalnych tras na śląsku? Mówię tu o chorzowskim parku Dorotce czy lasku milowickim??
Raczej nie, blog nie ma charakteru regionalnego, a te trasy to nie jest nic, co warto byłoby polecić przyjezdnym endurowcom… Sam bardzo rzadko po nich jeżdżę. Wolę się skupić na górach.
Muszę przyznać, że dopiero po tym wpisie Twoje wymądrzanie się w niektórych rowerowych kwestiach zyskało na wiarygodności.
…z naciskiem na „wymądrzanie się ” – cosik w stylu : wszystkie rowery 26 cali są do dupy ,napęd mniej niż 11rzędów nie jest kompatybilny z ęnduro
Mógłbyś wskazać, gdzie coś podobnego napisałem?
Ten Intense jest wspaniały, 36 idealnie tam pasuje. Chętnie bym się na takim potłukł. Wiadomo jak potoczyły się jego losy ?
Nie bardzo… To już dawne dzieje ;)
Hehe, jestem ciekaw czy masz te rowery u siebie? bo gdybyś miał to obok bloga, mógłbyś zarabiać na muzeum Ęduro! ;-) // w sumie to nie jest głupia myśl :D
Hehe, no niestety tak dobrze to nie ma, żeby przy zakupie nowego roweru, stary sobie zostawiać na pamiątkę ;) Tylko Author Michigan się uchował w garażu rodziców.
A mój pierwszy film rowerowy jaki obejrzałem, to Ride To The Hills jeszcze na VHS!
Wow, ale jesteś stary ;P Na VHS to Matrixa, Kilera i Pulp Fiction wałkowałem, ale filmy rowerowe to już era DivX ;)
Ja nawet w pelikanie miałem sama ramę + koła + opony z BMX-a :D
Zaraz zaraz. Składak – był. Pierwszy „Góral” – był. A czy przed nim a po składaku, nie powinien być BMX? Nie wierzę że nie miałeś :)
Nie miałem. Tylko jedna koleżanka ze szkoły miała i to był lans na pół osiedla :P
Czy ta korba z Balfy to Profile Racing?
Tak, z tytanową osią :) Żadna inna tak mi kostek nie obiła :P
Hahaha, to prawda – jej kształt przy osi suportu jest niezbyt współpracujący z ludzką anatomią :).
Niemniej jednak, nie znam wytrzymalszej i lepiej wykonanej korby. Do dziś mam Profila w dirtówce. Legendarny kawał żelastwa jak dla mnie.