Świeżość. W ostatnich latach brakowało mi jej w polskim enduro, a w szczególności na bielskich zawodach Enduro Trails. Najwyraźniej do podobnych wniosków doszli organizatorzy, w drugiej edycji tego sezonu stawiając na zupełnie nową formułę Adventure. Jazda z przewodnikiem, totalna nieznajomość trasy i nastawienie na wycieczkowy fun, z pomiarem czasu w tle. Tylko czy w dzisiejszym enduro jest miejsce na taki powrót do korzeni…?
Pogoda to straszna…
Co myślę o pogodzie, wiesz już z relacji z Kluszkowiec. Udowodniła to po raz kolejny – poranne prognozy wskazywały albo na zero opadów. Ewentualnie burzę z intensywnymi opadami. Czyli po góralsku: abo bydzie padać, abo nie bydzie…
Pogoda to jednak taka suka szczwana sztuka, ze oszukała oba warianty. Bo choć burzy nie było, to całą drugą połowę zawodów dość upierdliwie padało.
Zagadka nr 1: kiedy przestało padać? Tak, oczywiście na mecie ostatniego OS-u.
Zagadka nr 2: gdzie w tym czasie był mój kombinezon przeciwdeszczowy? Podpowiedź: w domu.
Ale tak nie było!
Bardzo jestem ciekaw Waszych opinii o Enduro Trails Adventure, bo coś czuję, że mogą one być skrajnie różne. Choć te zasłyszane przy burgerze w Bike Barze (oczywiście przy słonecznej pogodzie), były zdecydowanie pozytywne. Jak również moja własna.
I bardzo nietypowe…
Formuła wcale-nie-on-sight
Organizator przed zawodami zarzekał się, że rywalizacja nie będzie w formule on-sight, „bo nie ma fajnych ścieżek, których nikt nie zna”. Może coś w tym jest. Trasa okazała się ciekawą pętlą łączącą dziki OS1 znany chyba nawet niewielu lokalsom (zjazd z Magurki Wilkowickiej w rejonie Czarownicy) i OS2 poprowadzony oficjalnymi trasami (Dziabar i Dębowiec) wzbogaconymi odcinkami, które część z Was może pamiętać z wiosennej edycji (single ze szczytów Szyndzielni i Cybernioka).
I tu pewnie co bardziej wnikliwi czytelnicy drapią się w głowę…
OS1, OS2… Czegoś tu chyba brakuje?
Ano tak – były tylko dwa odcinki! W pierwotnym planie był też trzeci, z Koziej Góry, z fajowym pomysłem losowania wariantu zjazdu na szczycie (w ten sposób trasa połączyłaby wszystkie trzy rowerowe szczyty Bielska-Białej: Magurkę Wilkowicką, Szyndzielnię i Kozią Górę). Plany pokrzyżowała jednak wspomniana bohaterka drugoplanowa – pogoda – która opóźniła przejazd o ponad godzinę…
Ale po ukończeniu OS2 chyba nikt specjalnie nie żałował odwołania trójki – decyzja została podjęta po głosowaniu zawodników. Do tego miejsca mieliśmy w nogach już ponad 40 kilometrów i 1500 metrów przewyższenia, co w połączeniu z deszczem, większości z nas dało nieźle w kość.
Powrót do korzeni
Wszystko to spowodowało, że w dużym stopniu zawody Enduro Trails Adventure były powrotem do korzeni z czasów Enduro Trophy (pamiętamy [*] wpisujcie miasta). Nie do końca, bo jednak wywołane presją grupy mocne tempo na dojazdówkach trochę nie przystawało do dawnego jedzenia od schroniska do schroniska, ale jednak atmosfera i organizacja były dużo bardziej amatorskie, niż zwykle. Trochę się tego obawiałem, bo jednak nie bez powodu organizatorzy odeszli od standardów niesprzyjających profesjonalnej rywalizacji.
Tylko ile jest na naszych zawodach profesjonalistów…? Widać to było po uczestnikach – tylu nowych twarzy (ale też tych starych!) nie widziałem na zawodach już dawno! Do nich był też skierowany stosunkowo niski (jak na dzisiejsze standardy) poziom trudności tras. Mam tylko nadzieję, że nie zniechęcą się oni do startów z powodu jednej kwestii, do której można się przyczepić…
Oznakowanie trasy
Organizator od początku uprzedzał, że będzie ono bardzo „luźne”: ze strzałkami na drzewach i bez korytarza taśmy à la DH. I tak też było, dzięki czemu na bardzo słabo ostrzałkowanym OS1 zafundowałem sobie bonusowe 12-minut wypychu po przegapieniu zakrętu. Zresztą jak większość (tak się pocieszam)…
Podsumowanie
Formuła Adventure to dla mnie cholernie ciekawy eksperyment, który na pewno wywoła więcej takich dyskusji dotyczących przyszłości polskiego enduro. Nie spodziewałem się, że Enduro Trails zdecyduje się na tak odważny krok, który na pewno odbił się na frekwencji (około 150 osób). Ilość „zawodów w zawodach” była tu zdecydowanie niższa niż zwykle i… mi się taka odmiana bardzo spodobała! A Tobie…?
Wyniki
Mimo tylko dwóch OS-ów, najszybszy Roman Kwaśny z Trek Bielsko Racing spędził na trasie ponad 20 minut. Choć ściga się w mastersach, udało mu się wykręcić czas o ponad minutę lepszy od najszybszego w elicie Michała Martyki (Kellys Family Bikes). Do niego z kolei zaledwie 1,5 minuty stracił najlepszy junior: Maciek Pindel (też Trek Bielsko Racing), wbijając się na 5-te miejsce Open. Nieco większe różnice czasowe były w kategorii kobiet, którą niepodzielnie rządziła w Bielsku Joanna Światłoń z Eskimoo Racing Team.
Pełne wyniki znajdziesz na Pomiaryczasu.pl.
Zdjęcia
Linki do galerii zdjęć będę dodawał na bieżąco.
Zobacz też relacje z wcześniejszych imprez z tego sezonu:
…lub zaplanuj start w Mieroszowie za 2 tygodnie!
Jak zwykle dobry artykuł, miałem przyjemność (lub nieprzyjemność) zgubić się z tobą na 1 oesie, górka dała popalić
Pozdrawiam
Dla mnie to były pierwsze zawody Enduro. Chciałem sprawdzić czym to się je, ale teraz nie wiem czy nazwać je maratonem, wypychem w błocie (1km przed Szyndzielnią) czy wycieczką familijną, bo a propos pierwszej i ostatniej uwagi, to na maratonach trasa (poza oesami) jest znacznie ciekawsza. Tutaj mieliśmy tylko asfalt i szerokie stokówki wysypane kamieniem. Spodziewałem się fajnych ścieżek podjazdowych, a było ich słownie zero, jeśli nie liczyć krótkiego, kilkudziesięciometrowego fragmentu podjazdu do schroniska na Magurce. Pomijam pogodę, bo na to nikt nie ma wpływu, ale nawet w słońcu trasy dojazdowe nie mogły by być chyba nudniejsze. Plus jeszcze asfaltem przez miasto… Serio? Enduro to chyba raczej powinna być eksploracja, a nie sztampa stokówkami. Naprawdę się zawiodłem, bo więcej ciekawych tras udało mi się przejechać w maratonach. Oesy natomiast bardzo fajne, ale za mało! Nie wiem czy jeszcze kiedyś spróbuję zawodów Enduro jeśli są tak nudne, a dojazdówki tak słabe.
Druga kwestia, piszesz, że trasy oes były „za łatwe” dla doświadczonych zawodników. Nie wiem, ale dla mnie były odpowiednie (jakieś tam doświadczenie na względnie trudnych ściankach posiadam). Wszystko trudniejsze powinno się kwalifikować pod downhill, ale może taka to specyfika współczesnego enduro, że staje się downhillem na więcej niż jednym odcinku. Ja raczej pozostanę przy eksploracji („Ekspluro”?) z kumplami, piwie w schronisku i zjeździe bez napinki.
Pozdrawiam tych, którzy dotrwali do końca w tej pogodzie.
Mijałem całą waszą pielgrzymkę jadąc po Rock’n’Rolli pod Kołowrotem. Akurat zaczynało padać, więc zrobiłem sobie godzinną przerwę w schronisku pod Kozią (później było już słonecznie do końca dnia). Bardzo się cieszę, że nie startowałem w tych zawodach: moknąć i spieszyć się i jeszcze za to płacić. Zamiast opłaty wpisowej zakupiłem 3 wjazdy kolejką i porządny obiad. Ano i czas zmierzyła mi Strava, może nie idealnie ale lepsze to niż nic.
Morał z tego taki (żeby było coś poza narzekaniem): zawody powinny mieć luźniejszą formę. Kupić tyle pomiarów czasu, żeby były na wszystkich odcinkach. Umożliwić luźną jazdę między OSami. To pozwoli na spokojnie zjeść, uniknąć kolejek przy starcie, spokojnie naprawić co tam trzeba. W aktualnej formie każdego Janusza enduro (tj. ja) przekonacie do startu tylko raz.
Pomysł jak najbardziej słuszny i każdemu organizatorowi znany. Tyle że wpisowe musiałoby być wtedy 3-4-krotnie wyższe, a już teraz dla większości osób jest drogie…
Eksploracja to eksploracja, zawody to zawody – obie formy się uzupełniają i moim zdaniem czasem fajnie się pościgać. Wpadnij do Mieroszowa za 2 tygodnie – Adventure lepiej nie traktować jako wyznacznik, bo to były bardzo nietypowe zawody.
w beskidzie śląskim nie ma już „fajnych ścieżek podjazdowych” albo w miarę podjężdzalna stokówka albo wypierdol parowem do zwózki drewna z lawinami małego AGD/średniego RTV. oczywiście są jakieś tam pierwiosnki (a raczej patrząc na to co było a jest to bardziej Chryzantemy) nie czyniące wiosny ja choćby czerwony pod beskidem…
This comment is a spam – co to znaczy? zostałem zbanowany? :D
Problemy z systemem komentarzy…
Byłem wtedy na ścieżkach z kumplami. Widziałem przejeżdżające grupki z zawodów. Aż żałowałem, że nie wystartowałem :) pogoda była super, deszczowo, później słonecznie. Cudowna mgła dodawała klimatu. Osobiście bardzo lubię jazdę w deszczu. Taka enduro pogoda. Włóczyłem się 6 godzin po ścieżkach i gdyby nie fakt, że musiałem wracać do stolicy chętnie pojeździł bym następnego dnia. Za tydzień kolejny atak na ET, nie ukrywam, że mam nadzieję, że chociaż lekko zniczy Dziabarka :)
Ja jestem przykładem „nowej twarzy” na zawodach. Od kilku lat kibicowałem synom na zawodach enduro, nigdy nie startując. Po ogłoszeniu zawodów w nowej formule nie wahałem się ani chwili przed zapisaniem na listę startową. Wiem, że my amatorzy jesteśmy tylko tłem dla „prosów”, ale gdyby nie my to pewnie lista startowa zawierałaby góra kilkadziesiąt nazwisk. Moim celem było spotkanie się z ludźmi o podobnej pasji, przeżycie pięknej przygody i podołanie trudom zawodów co się udało. Na 1 OS nasz ostatnia grupa wystartowała podczas oberwania chmury. Wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Kurtki (niektórzy mieli) na niewiele się zdały bo woda wlewała się każdym otworem. Kilku chłopaków kupiło podczas postoju w Pepco suche bluzy (miny klientów widzących ludzi wyciągniętych z bagna – bezcenne). Podczas następnego postoju przy restauracji niektórzy ubierali nieprzemakalne worki foliowe. Horda ubłoconych rowerzystów kupujących herbatę wśród eleganckich gości knajpy ta raczej niezbyt typowy widok. Można jeszcze długo opowiadać.
Było super, oby za rok formuła zawodów była utrzymana. A niedopatrzenia organizacyjne…, no cóż zawsze się zdarzają
No deszcz i błoto na pewno nadały kolorytu tym zawodom ;)
Witam,
Niezwykłe jest to jak różnie odebraliśmy te same wydarzenia. Chyba nawet zupełnie te same, bo byliśmy w jednej grupie. Możliwe że różnica w percepcji wynika z tego że były to moje pierwsze zawody Enduro, choć nie pierwsze zawody w ogóle (i nawet nie pierwsze rowerowe).
Dla czytelności pozwolę sobie zachować te samą kolejność co w artykule.
Pogoda: Dla ludzi koło których jechałem, i dla mnie też, ulewa była w jakimś sensie dodatkową przygodą. Pojawiały się nawet głosy w rodzaju „im gorzej tym lepiej”.
Formuła: Dla mnie super – właściwie dla tego zapisałem się na te zawody. Co do „fajnych ścieżek, których nikt nie zna” to ja akurat trasami obu oesów jechałem pierwszy raz, więc miałem pełne on sight. Domyślam się że dla tych, którzy mieli objeżdżone trasy z Szyndzielni OS2 mógł być pewnym rozczarowaniem w sensie braku „adventure”.
Ilość OSów: Rzeczywiście, jak na ilość czasu spędzonego na rowerze (trochę ponad 7godzin) ilość jazdy na czas była bardzo mała – w moim przypadku łącznie ok. 30 minut. Myślę że ciekawe byłoby urozmaicenie w postaci np. dodatkowych prób sprawnościowych na dojazdówkach (może nawet dające jakieś bonifikaty czasowe). Czymś w tym rodzaju była ścianka przed pierwszym OSem i mam wrażenie ze nawet Ci którzy nie zdecydowali się jej jechać, jak również ci, którzy wylądowali w pobliskim zagajniku dobrze sie bawili. Bardzo podobało mi się to że trasa rzeczywiście była tajemnicą, większość ludzi kupiła taką formułę i nie nagabywała zbytnio Kuby o zdradzenie zamysłów.
Powrót do korzeni: Dla mnie jak najbardziej – trasa zachaczała o rejony, które odwiedzałem moim chromowomolibdenowym sztywniakiem dwadzieściakilka lat temu. Co do trudności to myślę że była dobrana adekwatnie do idei zawodów – jechałem na plusowym sztywniaku ze 120mm skoku z przodu i ani razu nie czułem się niedopasowany.
Oznakowanie trasy: Tutaj różnica opinii wynikała w 100% z tego czy ktoś się zgubił, czy nie na pierwszym Osie. Ci którzy przejechali metę z właściwej strony zdecydowanie chwalili oznakowanie. Moim zdaniem było ono dopasowane do charakteru zawodów i przede wszystkim nigdzie nie wprowadzało w błąd (co np. zdarza się na maratonach). Generalnie zauważyłem że najczęstszym błędem było jechanie po śladach kół – część ludzi pojechała „w las” za pierwszym zgubionym i na metę docierali grupkami.
W pierwszej grupie faktycznie zgubiła się prawie połowa, ale patrząc po czasach w kolejnych musiało być lepiej – trasa była już wyjeżdżona i to z pewnością znacznie pomagało.
Podsumowanie: Też mi się bardzo podobało.
I jeszcze kilka punktów od siebie:
Co do tempa na dojazdówkach: nie mam obycia z zawodami Enduro, ale tempo przewodnika było moim zdaniem spokojnie do utrzymania dla osoby zupełnie okazjonalnie jeżdżące na rowerze, co akurat dla wielu ludzi było irytujące bo choćby ze względu na pogodę można było trochę bardziej „pocisnąć”. Muszę też przyznać że byłem mocno zszokowany tym że w naszej grupie chyba tylko ja i kolega na żółtej Orbei (pozdrawiam) podjechaliśmy całą trasę na Szyndzielnię. Większość ludzi pchała rowery gdy tylko nachylenie przekroczyło ~7-10%, mimo posiadania bardzo miękkich przełożeń. Mogę tylko zakładać że oszczędzali siły na OS2, ale przecież miało nie być ścigania…
I jeszcze mały zgrzyt na koniec – rozdanie nagród opóźniło sie o ponad godzinę (mimo zapowiedzi że „za 15 minut zaczynamy”). No i słynny pakiet startowy – według zapowiedzi organizatora: „gwarantujemy, że będzie po dwakroć wart wydanych pieniędzy!! (tak, koszulki okazjonalne też będą!)” . Finalnie okazało się że były to tylko rzeczone koszulki… Podejrzewam że nikt by na to nie zwrócił uwagi, gdyby nie szumne zapowiedzi i kontrastująca rzeczywistośc.
Pozdrowienia,
RT
Dzięki za obszerny komentarz! Jak go czytam, to mam wrażenie, że jednak większość wydarzeń odebraliśmy podobnie ;) No bo np. wiadomo, że jak ktoś przejechał OS1 płynnie, to chwalił oznakowanie – ale jeśli większość grupy się gubi w jednym miejscu, to jednak obiektywnie nie można powiedzieć, że było dobre…
No ale tak jak pisałem – adventure to adventure, za czasów Enduro Trophy to był standard (może właśnie z porównania na tle wszystkich innych serii zawodów wynikają te różnice w postrzeganiu niektórych kwestii).
Obiektywność zakłada bezstronność, a do tego potrzebowalibyśmy opinii kogoś, kto nie startował. Nie możemy powiedzieć ani że było dobre, ani że złe – to jest właśnie kwestia w 100% subiektywna.
Pozostaje też do rozstrzygnięcia, jakie kryterium uznania za dobre przyjmiemy – jaki procent uczestników miałoby się nie zgubić? Dla mnie jeśli choć jedna osoba dałaby radę przejechać trasę kierując się wyłącznie oznakowaniem to znaczy że jest ono dobre, co nie znaczy że łatwe.
Popatrz na czasy pierwszego OS – większość się jednak nie zgubiła.
Żeby za bardzo nie utknąć w sofistyce – to chyba były fajne zawody, skoro zarówno świeżakom, jak i wyjadaczom się podobało.
Pozdrowienia,
RT
Gliwice OQS AllMointain [*] pamiętamy. Na Enduro Trophy zawiązało się wiele przyjaźni. To se ne vrati…nie na co się oszukiwać.
Fajny tekst, ale zwrócę uwagę na kwestie językowe (bo wiem Autorze, że nie masz tego w d***):
„Niemniej jednak, jedząc już burgera w Bike Barze (oczywiście przy słonecznej pogodzie), zasłyszane opinie (jak również moja własna) były zdecydowanie pozytywne.”
– w tym zdaniu wszystko jest źle. Zaczynając od „niemniej jednak”, na koślawej konstrukcji z imiesłowem w stylu „idąc do szkoły, padał deszcz” kończąc. Inaczej – opinie, nawet te pozytywne, nie mogły jeść burgera w Bike Barze ;)
Haha, tak to jest, jak się pisze relację po całym dniu w górach i w samochodzie ;) Dzięki za zwrócenie uwagi – coś tam podłubałem :)
Rispekt!
P.S. Czy testujesz i bikepornujesz tylko rowery z oficjalnych kanałów (sklep, dystrybutor, producent) czy też użyczone przez lud czytelniczy? Czekam na kuriera z nowym Cube Stereo 140 SL 2019 – chyba nikt go jeszcze nie macał w Polsce, chcesz opstrykać i wrzucić notkę? Jestem z Tychów ;)
Dzięki, ale z różnych powodów (również finansowych) testuję tylko w ramach współpracy z dystrybutorami/producentami :)
jak najbardziej poprawnie, chyba że jesteś Warszawy. Tam mówi się w pinglisz a kiedyś mówiono ponoć cyrylicą z czego do dziś zostało „chodzić piechotą na dwór” SIC!!