Z zeszłorocznego festiwalu w Kluszkowcach najbardziej zapamiętałem to, że enduro dołączyło w końcu do grona liczących się dyscyplin. W tym roku postanowiłem odwrócić nieco tendencję, samemu dołączyć do większości i wystartować… w maratonie!
Maraton Cyklokarpaty
Nie no, serio wystartowałem! Co prawda na dystansie hobby, więc dla prosów, z prawdziwym maratonem niewiele miało to wspólnego, ale trudno. Nazywało się „maraton”, zmęczyłem się, wiec liczy się! Start był częścią testu Krossa Dust 3.0, który będziesz mógł przeczytać już niedługo.
Jak było? Trochę inaczej. Trochę bardziej kondycyjnie. Trochę… nudniej. Trasa była typowa dla maratonów, zwłaszcza tych na krótkim dystansie. Czyli łatwa. Pewnych rzeczy żaden szanujący się endurowiec nie jest w stanie wybaczyć (zjazdy asfaltem!!!), ale sytuację znacznie poprawiło błoto po sobotnich opadach, które nadało pazura zazwyczaj prostym szlakom.
Tutaj mały apel do czytających to maratończyków: jadąc na zawody MTB, wrócisz do domu brudny! Zwalnianie do zera przed kałużami błota nie ma większego sensu…
Większość z 30 km było stopniowym, mocno interwałowym zdobywaniem szczytu Lubania (w sumie ponad 1000 m przewyższenia), spod którego zjazd był główną okazją do wyszalenia się, choć i po drodze znalazło się parę szybkich sekcji. Takie trochę enduro w starym stylu. Jeśli jesteś ciekaw trasy, możesz zobaczyć ją tutaj.
Maraton był tylko sposobem na odreagowanie po enduro
Do startu w maratonie podszedłem na dużym luzie i bardzo mnie ucieszyło, że większość jadących ze mną osób również. Nie czułem aż takiej spiny, jak zapamiętałem z paru moich dawniejszych startów. Można było pogadać i nikt nie ryczał „LEWA!!!”. Było nawet dużo wypychów – nie odpuściłem żadnego! Może po prostu jechałem w tak wolnej grupie…? Nieważne. W końcu niedzielny maraton był tylko sposobem na „dojechanie się” i odreagowanie po sobotnim enduro.
Kellys Enduro
Ha! Chyba nie myślałeś, że pojechałbym na festiwal tylko po to, żeby ścigać się z golinogami? ;) Głównym punktem programu były oczywiście sobotnie zawody Kellys Enduro, organizowane we współpracy z ekipą Enduro Trails. Ze względu na dupiaty termin, odpuściłem ich pierwszą w sezonie imprezę w Bielsku-Białej, więc tym bardziej cieszyłem się na rywalizację na płynnych singlach masywu Lubania. Zwłaszcza, że mój zeszłoroczny start był jednym z najmniej udanych – więc miałem tu rachunki do wyrównania. Czy się udało? Ani trochę!
Zawody jechałem w 100% on-sight, bo postanowiłem w tym roku wyluzować ze startami i nie poświęcać na nie urlopu. Niektórzy zawodnicy wrzucali na fejsa fotki z treningów już we wtorek, więc było to pewną przeszkodą… W niewielkim stopniu pomógł fakt, że trasa była niemal identyczna jak w zeszłym roku.
Rozmowy skupiały się na dwóch tematach: pogodzie i organizacji
Czy niezmieniona trasa to wada? Z turystyczno-poznawczego punktu widzenia tak. Z punktu widzenia zawodniczego – też. Sytuację diametralnie zmienił jednak deszcz, przez który nikt w zasadzie o trasie nie wspominał. Rozmowy skupiały się na dwóch tematach: pogodzie (i to bynajmniej nie z braku lepszego tematu konwersacji) i organizacji…
Pogoda
W sobotę o 3-ciej w nocy zaczęło lać i przestało dopiero wieczorem. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się startować przy deszczu padającym cały dzień bez przerwy – zawsze trochę popada, a zaraz potem poświeci słoneczko, dzięki czemu można wyschnąć i poprawić sobie humor przed kolejnym opadem. W Kluszkowcach przemoczony byłem już w drodze do miasteczka zawodów, a potem było już tylko gorzej…
Jednak sam fakt przemoczenia i wyziębienia nie był aż takim problemem – w końcu taka właśnie jest tradycyjna „pogoda enduro”! Problem w tym, że kiepskie nastroje w połączeniu z ekstremalnymi warunkami na trasie bezwzględnie obnażyły wszelkie braki organizacyjne. A tych było sporo…
Organizacja
Fatalna pogoda, spora liczba zawodników do ogarnięcia, konieczność wpasowania formuły zawodów w festiwal – organizator nie miał łatwego zadania i niestety nie udało mu się z niego wywiązać… Wśród najpoważniejszych wtop, rozczarowani zawodnicy wymieniali:
- Odwołanie OS3 – wbrew obiegowej opinii, nie było spowodowane problemami z dowiezieniem sprzętu do pomiaru czasu na start odcinka, tylko obawami związanymi z dwoma trudnymi ściankami na trasie. Dbałość o bezpieczeństwo zawodników zaliczam na plus, ale już w zeszłym roku ratownicy mieli tam co robić, więc sensownie było nieco zmodyfikować trasę, lub chociaż mieć w zanadrzu objazdy, na wypadek trudnych warunków.
- 4-godzinna przerwa przed ostatnimi dwoma OS-ami – przerwa logistyczna w połowie zawodów była planowana, ale odwołanie OS3 wydłużyło ją niemiłosiernie. Zwłaszcza, że większość osób tłoczyła się w przemoczonych ubraniach w przeładowanej knajpie. Według organizatora, przyspieszenie reszty zawodów wprowadziłoby dodatkową dezinformację wśród zawodników. Podpowiadam rozwiązanie na przyszłość: jeden SMS wysłany na numery telefonów podawane przy rejestracji i już dezinformacji nie ma.
- Zmieniona numeracja odcinków – w opisie trasy i na mapce widniały 4 odcinki. Jakież było zdziwienie wszystkich, kiedy okazało się, że jednak jest ich pięć! OS1 polegał tylko na zameldowaniu się na starcie, a pierwszym odcinkiem w górach był OS2. Wprowadziło to duże zamieszanie – po odwołaniu OS3 (dawniej OS2), większość osób była przekonana, że chodzi o… OS4 (dawniej OS3). Nadążasz? Wujek dobra rada część trzecia: zgodnie z regulaminem, odcinek specjalny to część trasy z pomiarem czasu. Pokazanie się na starcie NIE jest odcinkiem specjalnym. Ja jak już musi nim być, niech się nazywa „OS0”.
- Zakręcona lista startowa – sytuację dodatkowo skomplikował fakt, że na liście startowej były podane czasy startu na… OS2. Więc o której trzeba się zameldować na starcie („OS1”), trzeba było sobie policzyć samemu. Osoby z końca listy musiały czekać na wyczytanie ponad 2 godziny – możecie sobie wyobrazić mój nastrój po pobudce o 6:45 (żeby zdążyć do biura zawodów), oczekującego na start, na zimnie i w deszczu, do 11:10.
- Kolejność startu – była dość nietypowa, bo czołówka – jak sama nazwa wskazuje – startowała na samym końcu. Co więcej, w piątkowym nieobowiązkowym prologu, teoretycznie można było sobie wywalczyć lepsze miejsce na liście. „Teoretycznie”, bo ostatecznie wyniki prologu nie były brane pod uwagę.
- Nierespektowanie własnych reguł – w zeszłym roku w Kluszkowcach zaliczyłem bolesną glebę przez zmianę otaśmowania trasy tuż przed moim przejazdem. Napisałem wtedy: „nie zmienia się reguł w trakcie gry!”. Niestety w tym roku było jeszcze gorzej – kolejność z listy startowej posypała się już na starcie, bo kiedy okazało się, że „OS1” polega tylko na przeczytaniu nazwiska (a nie np. podpisaniu listy, jak oficjalnie zapowiadano), sporo osób ruszyło na trasę bez czekania na swoją kolej. Dalej było klasycznie: kto pierwszy, ten lepszy.
Czy to poważne uchybienia, oceń sam. Moim zdaniem, przy pięknej, słonecznej pogodzie, spokojnie można by przymknąć na to wszystko oko i cieszyć się dniem spędzonym na rowerze w górach. Ale w sytuacji, kiedy cały dzień leje, a startują tylko największe pojeby zapaleńcy, oczekiwania co do sprawnego przebiegu zawodów rosną.
Festiwal
No dobra, koniec narzekania – co ciekawego działo się poza enduro? Na miejsce przyjechało około 2 tysięcy uczestników. Do wyboru mieli oni 9 dyscyplin:
- enduro;
- maraton;
- downhill;
- dual-slalom (ostatecznie solo-slalom przez trudne warunki);
- pumptrack;
slopestyle(odwołany);flybag(odwołany);- whip-contest.
Dziewiąta dyscyplina to wspomniany już Bike Sprint, czyli coś nowego, a skierowanego między innymi do endurowców – był to bowiem nieobowiązkowy, rozgrywany w piątkowe południe prolog do zawodów enduro. Sprint to 1,3-kilometrowy wyścig składający się z krótkiego uphillu szutrową drogą na Wdżar i zjazdu trasą typu flow (nowa Green Line). Niestety i tutaj pogoda pokrzyżowała plany i wystartowało całe… 11 osób.
Poza zawodami było też sporo konkursów, w których można było zgarnąć gratisy m.in. od Foxa, Shimano czy Bike On Wax. Prawie jak na Sea Otter! Zwłaszcza, że wystawców nie brakowało – w sumie można było zajrzeć do 57 namiotów, w tym dużo interesujących dla endurowców (kolorowe ciuszki! ;)).
Jeśli startować Ci się nie chciało, a mierzenie koszulek już Ci się znudziło, mogłeś też wybrać się z przewodnikiem na jedną z wycieczek po okolicy. Oczywiście nie zabrakło też możliwości testowania rowerów, których w tym roku do wyboru było aż… 151! Niestety nie można było „przygarnąć” roweru na cały dzień, ale kilka godzinnych przejażdżek na różnych sprzętach to i tak nieoceniona dawka wiedzy, jeśli przymierzasz się do zakupu nowego roweru lub masz problem z doborem rozmiaru.
Podsumowanie
236 zarejestrowanych, na mecie: 118. Te liczby najlepiej podsumowują, jakim wyzwaniem były zawody Kellys Enduro. Czy połowa, która została w domu, ma czego żałować? Cóż, powiedzmy że te zawody zdecydowanie były questem, za którego można było zgarnąć dużo punktów doświadczenia. Było też sporo fajnych aspektów, jak latanie bokiem na co drugim zakręcie i kibice, którzy mimo ulewy pojawili się na trasie (szacun!). Ale jak mam być szczery, lepiej bawiłem się na niedzielnym maratonie… A jak już wspomniałem, słowa „zabawa” i „maraton” rzadko występują w jednym zdaniu.
Zawody enduro były questem, za którego można było zgarnąć dużo punktów doświadczenia
Czy cały Festiwal był więc nieudaną imprezą? Absolutnie nie. Festiwal to nie tylko enduro. Nazywanie JoyRide Festiwalu „rowerowym świętem” jest już niepotrzebnym, oklepanym sloganem, bo jak w jedno miejsce zjeżdżają się 2 tysiące bikerów, od maratończyków przez endurowców, aż po slopestylowców – musi być grubo. I tak też było! Dzięki takim imprezom raz na jakiś czas można zapomnieć o debatach na temat nazw dyscyplin, standardów i marketingu – i po prostu wspólnie do upadłego jeździć.
A propos jeżdżenia do upadłego – jak się spisała moja formuła 2-dniowego ścigania? Przy zapisywaniu się, wyglądało to na dobry pomysł. W końcu dwa dni emocji to lepiej, niż jeden, prawda? I choć w niedzielę, na pierwszym podjeździe, moja odpowiedź zdecydowanie brzmiała „nieprawda!”, to jednak polecam Ci przy najbliższej okazji spróbować :) Na wyniku maratonu wprawdzie totalnie mi nie zależało, ale atmosfera „peletonu” robi swoje i ostatecznie zaliczyłem lepszy wynik, niż w enduro…
O tym, czy warto w ogóle wpaść na maraton, jeszcze napiszę. A póki co, marzą mi się dwudniowe zawody enduro, jak na EWS. Ciekawe, który organizator pierwszy podejmie to wyzwanie? Może JoyRide 2017…? Żeby zatrzeć złe wrażenia po tegorocznym Kellys Enduro, zdecydowanie przydałaby się coś nowego!
Dodano 18.05.2016
Organizator odpowiedział na stawiane mu przez zawodników zarzuty i… zaprosił ich wszystkich na zawody w Zakopanem z wpisowym za free! Brawo za przyznanie się do wtopy i poważne podejście do tematu. Widzimy się więc 25-26 czerwca na Joy’u w Zako!
Wyniki znajdziesz tutaj:
Zdjęcia (wszystkie, jakie udało mi się znaleźć – lista aktualizowana na bieżąco!):
- Galeria oficjalna Joy Ride (Przemek Kita i Piotr Staroń);
- Dawid Kaleta;
- Fox Head Polska (pstryKANIA);
- Angelina Słomska;
- Mateusz Płonka;
- Szymon Wyrobek Photography;
- Elizabeth Photography
- Tw Esti
- LuukaaszzZ. Prod
- Cyklokarpaty: miasteczko zawodów
- Cyklokarpaty: maraton
- XTREME FAMILY
- Patrycja Sioła
Fajnie, że tegoroczne enduro wygrał „człowiek znikąd” :)
Ej ej, Piekara cisnął mocno w DH na długo zanim enduro zaczęło być modne w Polsce. To bynajmniej nie jest człowiek z znikąd.
Robert Piekara to w całe nie jest człowiek znikąd a chłopak z Podhala z mega skillem i szybkością co udowadniał juz podczas zeszłorocznego Joy Ride w Zakopanem.
Fajnie napisany artykuł. Brak OS spod Lubania zostawia niedosyt. Przejechanie całości dawałaby jeszcze większe poczucie szaleństwa.
Otóż to, skoro zapłaciłem za produkt i to nie mały piniądz, poświęciłem swój czas, energię i znów nie mały piniądz na trening, a tu nagle mi ktoś rano mówi, że sorry, ale nie ma tego co kupiłeś, to albo mi się zwraca kasę (noclegi, paliwo, czas za treningi, zamiast w pracy), albo oferuje produkt niezależnie od pogody, bo deszcz to nie klęska pokroju trzęsienia ziemi…
Tym sposobem, kolejna już seria zawodów enduro na mnie nigdy nie zarobi… cóż, o klienta trzeba dbać…
I jak tak patrzę na kolejne już zawody enduro w naszym kraju to myślę sobie, że chyba osiągnięto apogeum i nastąpi powolny regres w startujących… niestety, ale za podwyżkami startowego nie idzie podnoszenie jakości oferty. Chyba nawet jest odwrotnie. A szkoda :/
Trzeba było pojechać maraton na dystansie mega – kilka zjazdów mogło swobodnie rywalizować z oesami enduro – piękny błotny hardcore włącznie ze zjazdem dnem płynącego potoku. mniam :)
No wiem, wiem… Zawsze najciekawsze fragmenty są zarezerwowane dla mega/giga, tylko jeszcze trzeba mieć siłę, żeby do nich dojechać ;) Ale jest to w planach na ten sezon.
Michau, twoje wyznania jednoznacznie dowodzą, że jesteś krypto-golinogą, a nie jakieś tam enduro. Przestań udawać, wyjdż w końcu z szafy, załóż obcisłe, lajkrowe gacie, które tak wspaniale podkreaślają twoje ciało i zacznij żyć w prawdzie a nie zakłamaniu.
Oczywiście było grubo i wypych na OS3/OS4 w strugach deszczu czy końcówka OS4 na długo pozostaną w mojej pamięci. Pozostanie w niej również ten „genialny” pomysł odwołania OS2 i brak przesunięcia czasowego. Zaprawdę powiadam Wam, nie ma to jak posiedzieć 4 godziny w przemoczonych ciuchach kiedy to mięśnie stygną. A wystarczyło dac znać każdemu na starcie OS1.
Na zdjęciu testówek dartmoora widać ich nowego fulla (ten z numerem 49). Przyjrzałeś sie mu dokładniej?
Niestety nie, ale mam dwie fotki z zeszłorocznego zlotu SRP:
http://www.1enduro.pl/wp-content/uploads/2016/01/dartmoor-bluebird-2017-enduro-2.jpg
http://www.1enduro.pl/wp-content/uploads/2016/01/dartmoor-bluebird-2017-enduro-1.jpg
Wiemy, że było sporo niedociągnięć, które nie powinny mieć miejsca, dlatego w ramach przeprosić zapraszamy startujących riderów za darmo na kolejną edycje do Zakopanego:
http://joyride.pl/2016/05/oswiadczenie-joya-w-sprawie-kellys-enduro-w-kluszkowcach/
Pieprzyć zawody, tylko chcą zarabiać na tym co kochamy. Lepiej z kumplami ustawke w górach zrobić. Jeżdziłem Cyklokarpaty, ale stwierdziłem ,że cena do jakości i oznaczenia tras to kicha. Myślałem o enduro, ale jak takie zawody i dają dupy to za takie wpisowe to wole sam po lesie pojezdzić i kase przechlać. Yo.