To było w liceum, jakieś 14 lat temu. Miałem za sobą pierwsze rowerowe wypady do Szczyrku, ale na tych paru dniach na Skrzycznem moje górskie doświadczenie się kończyło. Ale kiedy kumple z klasy namawiają Cię na wyjazd, długo się nie zastanawiasz: „Pakuj się, jedziemy na Wielką Raczę. Mój brat pożyczył auto od rodziców i nas zawiezie”.
Wpis ten jest kontynuacją sentymentalnego wątku z opublikowanej tydzień temu „Historii kilku rowerów…„ – polecam! :)
Sentymentalno-eksperymentalny powrót do korzeni
Pamiętam ten moment, kiedy pierwszy raz złapałem flow na krętym, pokrytym korzeniami odcinku gdzieś na trawersie szlaku granicznego. Raz zaskoczyło i tak już zostało – dokładnie w tamtej sekundzie złapałem bakcyla „enduro”. Choć wtedy oczywiście nikt tak jeszcze nie mówił…
No właśnie: „wtedy”. Wtedy było inaczej: nie było flow-traili, nie było Stravy, nie było carbonu (to znaczy był, ale nie dla licealistów). Wielu twierdzi, że było lepiej. Czy aby na pewno…?
Wehikuł czasu
Trasa: [Beskid Żywiecki, Rycerka] Wielka Racza – Przegibek
Chciałbyś przeżyć to samo na swoim rowerze? Oto trasa, na której złapałem bakcyla enduro.!
Dystans: 20 km
Przewyższenie: 850 m
Nie sposób się zgubić, jazda w 100% oznaczonymi szlakami. Pętla składa się z trzech etapów:
Podjazd z Rycerki Górnej na Wielką Raczę (szlak żółty) – przystawka. 5-kilometrowy, żmudny podjazd szutrowo-kamienistą drogą. Technicznie nudny, ale przyjemny widokowo i w całości do podjechania w siodle.
Szlak graniczny z Wielkiej Raczy do Przegibka (czerwony) – danie główne. Ponad 10 km świetnego trawersu, a następnie jazdy grzbietem, z widokami na polskie, czeskie i słowackie góry. W zdecydowanej większości udało się zachować naturalny charakter szlaku, więc jest dużo singli i korzeni, a bardzo mało rąbanek po luźnych kamieniach. Jazda jest bardzo płynna, z niewielkimi różnicami wysokości (na całym odcinku dwa niezbyt długie wypychy). Jeden z klasycznych szlaków Beskidu Żywieckiego!
Zjazd z Przegibka do Rycerki Górnej (szlak zielony) – deser. 3 kilometry singlowego trawersu o idealnym nachyleniu i naturalnej nawierzchni. Końcówka – niestety – szeroką drogą szutrową.
Żartowałem ;)
Informacje trochę praktyczne
Trudność
2/5
Zarówno czerwony szlak graniczny, jak zielony zjazd z Przegibka to prawdziwe, soczyste górskie single, ale w bardzo przyjaznej formie – nawierzchnia nie jest zniszczona pracami leśnymi, a nachylenia są umiarkowane.
Opisany wariant podstawowy również kondycyjnie nie jest wymagający (po zdobyciu Wielkiej Raczy jest już „z górki”). Trasę polecam każdemu, kto jako tako umie w rowery.
Jaki rower?
Jak widać po powyższej relacji, trasę można pokonać w zasadzie na dowolnym sprawnym rowerze MTB. Choć najlepiej sprawdzi się ścieżkowy full lub plusowy hardtail.
Schroniska
Wielka Racza (genialna panorama z wieży widokowej);
Trasę można wydłużyć zarówno na początku (czerwony szlak ze Zwardonia) jak i na końcu (z Przegibka dalej czerwonym na Rycerzową – szczególnie polecam). W obu przypadkach trzeba rozważyć skorzystanie z pociągu, bo taka trasa przestaje być pętlą.
Przy planowaniu polecam mapę Beskid Żywiecki wydawnictwa Compass, którą możesz za darmo podejrzeć on-line.
Nasze tereny jak zawsze piękne :) Wielka Racza – w lecie kilka razy na rowerze, w zimie na skiturach. Co dodam od siebie ? ano mam trzy rowery z tego dwa MTB: jeden full AM/enduro Santa Cruza, drugi sztywny 29 Focusa. Na beskidzkie kilkudziesięcio-km wyrypy gdzie trzeba wpierw podjechać zanim się zjedzie, biorę ZAWSZE sztywniaka bo enduro full to gówno jakich mało na takich szlakach. No może że ktoś lubi męczyć się 5 km/h lub prowadzić rower przez połowę trasy. Przy odpowiedniej technice na sztywnym zjedzie się wszędzie i wyjedzie też wszędzie. Nowe rowery enduro mają tylko w nazwie, bo to tak naprawdę rowery do zjazdu niż enduro. Enduro w swoim założeniu polega na niczym nieskrepowanym pokonywaniu gór. A jak pokonać górę na gównie co ma przednie koło pół metra wysunięte do przodu i na podjeździe buja jak kanapa. Na naprawdę trudnym podjeździe nawet leżąc na kierownicy przód idzie do góry i ląduje się na plecach (oczywiście przy odpowiednio mocnej łydzie której współczesnym endurakom brak, oni wolą papierosy i browary). A szlak graniczny to mój ukochany szlak w Beskidach, jeden z niewielu który można przemierzyć w całkowitej samotności. Pozdrawiam !!!
Zacznijmy od tego, że „enduro” to nie „pokonywanie gór”, chyba mylisz pojęcia z All Mountain. ;) „Enduro” to forma jazdy, w której w sporej mierze liczy się endurance, czyli wytrzymałość – a sama nazwa wzięła się od enduro racingu. :p
Z tego co piszesz wnioskuję też, że masz Nomada albo przynajmniej Bronsona na zawieszeniu w stylu Fox RC2 + sprężyna z tyłu. :p Rowery do „enduro” potrafią powiem kategorycznie się od siebie różnić mimo niewielkich różnic w detalach (nomen-omen co Michał napisał w artykule) – te bardziej nastawione na zjazdy będą bujać i będą zbyt miękkie do podjazdu a’la „żółtym na Magurkę Wilkowicką”, ale są też takie, które poradzą sobie na nim nie gorzej niż hardtail (Strive? Jekyll? Remedy?).
Sam zjeździłem cały Beskid Śląski (olaboga! rąbanki!) na hardtailu z 70deg główki i 80mm twardego skoku – wtedy jeździło się „all mountain”, którego nie sposób było zatrzymać. Ale było to już ile? 10 lat temu? Byliśmy młodsi to i pewnie krzepa była większa. ;)
Jeśli miałbym zrobić kilkadziesiąt kilometrów po górach, i nie mieć większej frajdy ze zjazdów, raczej miałbym problem z motywacją to takiej wyrypy ;) To, że da się zjechać, to jest tylko połowa sukcesu. Ważne jest też, JAK się zjeżdża.
Jeśli jednak priorytetem jest szybkość pokonania całej trasy (patrz: maratony), to zgodzę się, że lekki sztywniak lub full XC to lepszy wybór.
Do tego oczywiście dochodzą wszelkie odmiany ścieżkowców, które wpadają pomiędzy. Dla każdego coś miłego, nie ma powodu nazywać „gównem” rozwiązań, które nie pasują do Twoich priorytetów i stylu jazdy.
Tja…”kiedyś to były czasy…teraz to nie ma czasów”.
Serio młodzi w enduro to według Ciebie tylko pety i browary?
A co do roweru, to tak napisał Michał, każdy ma własną motywację i preferencje i nie ma sensu hejtować „innego”. Ja bym tam chętnie zrobił rundę na Geometronie lub innym Pole’u.
Czy pety to nie iem, nie widuję. Ale piwo i robienie z tego napoju jakiegoś obiekt kultu to norma.
Konrad Banyś
7 lat temu
lajk
Dominik Gruszczyński
7 lat temu
Czytając ten artykuł odniosłem wrażenie,że wehikuł czasu cofnął mnie o ładnych parę lat wstecz.To było piękne doznanie jak z resztą w poprzednim artykule.Dzięki temu sam mogłem powspominać swoje rowerowe przygody i rozterki.Dzięki wielkie i graty za mega sprzęt.
tomasz drozdowicz
7 lat temu
nie zauwazyłem żeby mój endurak bujał na podjazdach ,podjeżdza lepiej niż maratonowy niespełna 11kilogramowy full cannona, który też nie buja :)
„enduraki” potrafią calkiem dobrze podjeżdzać tam gdzie na cannonie(rush carbon z leftym 130) wymiekalem ,yeti sb6 turq mowi mi nie pekaj podjedziemy..damy radę
„cofnął mnie o ładnych parę lat wstecz” – a gdzie cię miał cofnąć, w bok? :)))
Tudesky71
7 lat temu
Jak coś strzeli Ci do łba (wybacz zwrot) i przestanie Ci się chcieć 'umieć w rowery’, zawsze możesz zająć się pisaniem w pełnym wymiarze. Doskonały tekst, świetnie się czyta. Pozdrawiam z 3miasta.
Przed tarczówkami bym chyba postawił widelec amortyzowany. Tak mam w pełni sztywnego MTB sprzed 25 lat. Nie, nie mieszczą się w nim opony 2,35″ które choć trochę zmniejszyłyby moje lęki przed każdym szybszym zjazdem, nadzianym korzeniami i kamulami. W ogóle zawieszenie umieściłbym najwyżej. Bo można mieć miast tarcz hydrauliczne V-ki ale stabilnego powrotu koła na tor jazdy nic nie zastąpi.
Myk-myki nie były aż tak potrzebne, bo nikt nie był na tyle szalony by zjeżdżać z czegokolwiek 40km/h+ bez wcześniejszych przygotowań. Tych psychicznych też..
Bardzo ładny Spec. Ogladałem się za Scottem z 1988 roku ale odpuściłem. Zostało mi na podłodze miejsce już tylko na fulla i ściana na karbonową szosę (kiedyś)
Masz rację, przednia i tylna amortyzacja w pełni zasługuje na pierwsze miejsce wśród sprzętowych rewolucji :)
Tomasz Zygoń
7 lat temu
Miło było przeczytać o pierwszej trasie jaką pokonałem na rowerze w górach. Był to wakacje spędzane w Rycerce z kolegą ze szkoły średniej. Nasze rowery w tamtych czasach to wypasione „górale”. Mój Romet Mustang (pierwszy rower górski wyprodukowany przez Rometa – zainteresowanym proponuje pogooglać takich rowerów obecnie nie spotkasz na szlakach) i Noname z bazaru kolegi. Rower autora to wypasiona bryka o której w tamtych czasach nawet jeszcze nie marzono. Do dnia dzisiejszego wspominam tą trasę i ten wypad jako jedno z najlepszych przeżyć w życiu. Było to roku Pańskiego 1994 :)
Mustang był turystykiem na bazie którego „wymyślono” w Romecie „pierwszy na świecie” rower do jazdy w górach o wdzięcznej nazwie Viking. No joke. XD W Świecie Młodych tak właśnie opisano Mustanga a potem Vikinga i Canyona. Ja wybrałem wtedy włoską masówke od producenta szosowych. Żałuje trochę miałbym dziś Rometa :( Było tez chyba coś takiego jak Viking Pro albo Viking 2 na Altusie. Kojarzy ktoś? Było to w chorelę drogie i różniło się tylko osprzętem od Shimano.
Teraz mi się przypomniało, że na Vikingu sporo pojeździłem, bo cała flota była na wyposażeniu ośrodka kolonijnego, który co roku odwiedzałem :) Zawsze na początku pierwszego turnusu najstarsza grupa chłopaków wyciągała wszystkie rowery i próbowała poskładać z nich jak największą liczbę sprawnych egzemplarzy :P Sentymenty sentymentami, ale straszny shit to był…
I tu właśnie przydaje sie moja strona.
Od 10 lat eksploruje Beskid Żywiecki od Pilska po Ochodzitą. znam wiele miejsc gdzie można ominąć wypychy, trafić na fajne single niejednokrotnie niezaznaczone na mapie a nawet wykaszane przez miejscowych jako „ich ścieżki”.
Opisana wyżej trasa to klasyka sama w sobie, fajny trip w obydwie strony.
W wariancie z Raczej na Przegibek można ominąć 50 % żmudnego podjazdu na Racze żółtym. Jest inna opcja również przyjemna ( wydłuży trip o jakieś 20/30 min ), dla mocnej łydy nawet bez wypychu a za to z miłym singlem- czyli to co lubimy.
Niebanalne MTB
Łuki, bo w tym całe clou, żeby poszwędać się po singielkach i przecinkach, ok, czasami dojechać jakimś szutrem, a niestety również zjechać i zwózką ale…w „surowym terenie”.
Michał chyba zapomniał dodać, że tych kilka/naście lat temu nikt z nas nie śmigał po bikeparkowych autostradach bo…u nas ich nie było :-)
Tak wiem, jednak nie wszyscy lubią wypychy a jadąc w nieznanym terenie można się na nie natknąć, a jak jest alternatywa to czemu nie skorzystać, albo po co zjeżdżać szutrem jak za rogiem jest nieoznaczony na mapie miejscowy singiel. Wybór pozostaje dla każdego taki sam. Nikogo nie namawiam choć po ilości pisanych do mnie wiadomości w tym temacie temat jest warty kontynuowania. Ot przykład Pilsko – od strony polskiej wnoszenie roweru na plecach bo zwykły wypych nie da rady a można od strony słowackiej wjechać 90 %/95%.
Stronę śledzę, jest super! Szkoda, że nie publikujesz tego pod własną domeną, bo wyszukanie konkretnych informacji na Facebooku jest praktycznie niemożliwe :(
Michale, może tym wpisem zmobilizowałeś mnie do spisania historii z moimi rowerami. Nie sięga ona 10, a nawet nie 20-tu lat lecz trochę dalej ;-) ale rowerów bynajmniej nie było aż tak wiele.
Tekst i refleksje bardzo mi bliskie. Bez „dorabiania gęby” tak naprawdę mówimy (piszemy) przecież o jeździe w górach. W tym sensie dla mnie śmieszne i dalekie mi są rozkminy w stylu „enduro/AM”, „full/DH”, „fat/JEDYNIE SŁUSZNY”, „26/27.5/29…” itp. Liczy się jazda w górach i radość z niej osiągana. Doznania jednak jakże inne.
Dodam tylko, że w moim przypadku nie mogę nawet używać słowa retro bo moim sztywniakiem ’93 czy fulem ’03 nadal śmigam WSZYSTKO i to nawet w trudniejszych, bardziej dla sprzętu wymagających układach niż niegdyś ale o tym może istotnie więcej jakieś innej historii.
Dzięki za tekst i…trochę szkoda, że nie czytają Cię w innych językach. Miałbyś tu teraz niezłą litanię komentarzy bo na szlakach mtb dla ludzi zachodu zaczęło się znacznie wcześniej z racji dostępności sprzętu.
bobiko
7 lat temu
Cud, że przeżyłeś po przesiadce na retro-bikeu ;)
ireneusz piętoń
7 lat temu
Można tą traske poszerzyć o pętelkę niebieskim na rycerzową i czerwonym z powrotem
Dla mnie bomba
Jaro
5 lat temu
Świetny artykuł, Wróciłem do niego po roku i znowu czytało się równie dobrze :)
Mam podobnego starego Rockhoppera z 2002 roku oraz rower złożony na ramie NS Surge z Foxem 34 140 mm na kołach 27,5.
Często jeżdże na poczciwym Specu po mieście, do pracy, na piwko czy na wycieczki do Tyńca. Ostatnio jednak skoczyłem na nim na single do Lasku Wolskiego bo Fox był serwisie i NS czekał grzecznie w domu na wideł.
Uwielbiam tego Speca i o niego dbam, wszystko w nim działa tak jak powinno i jazda na nim sprawia super frajde.
Ale… rzut okiem na czasy i te single z Wolskiego zjeżdżam na nim o wiele wolniej niż na NSie, nie mówiąc już o omijaniu hop i przejeżdzaniu większych dropów z myślą, ile pieniędzy dostanie żona z mojej polisy na życie po tym jak się zaraz zabiję.
Tłumik Fit4 w Foxie, sztywne osie, napęd 1×11, hydrauliczne hamulce, szeroka kierownica, krótki mostek, tubelessy na szerokich obręczach, regulowana sztyca, nowoczesna geometria… Wielu grymasiło za każym razem, że diobeł marketing, że to zmiany tylko po to żeby wyciągnąc od nas pieniądze ale jak to wszystko zebrać to kupy to Rockhopperowi z 2002 roku jest teraz bliżej do gravela niż do mojego NSa.
Dlatego z nostalgią chętnie jeżdże stare trasy w górach tylko, że teraz nostalgicznie przemieżam je na NSie a Spec niech dalej mnie wozi po mieście i do Tyńca.
Pozdro!
Dzięki Jaro za ten komentarz! Trafiłeś nim w sedno – niby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się wszystko… Warto sobie raz na jakiś czas o tym przypomnieć, wsiadając na rower sprzed kilkunastu lat – wtedy z większym dystansem można spojrzeć na „marketing”.
Bubek
4 lat temu
Wreszcie ktoś trafnie opisał różnicę między współczesnym MTB a retro frajdą. Wraz z rozwojem technologicznym zyskaliśmy większą swobodę wyboru sposobu pokonywania tras, jednak prawdą jest, że ich specyfika, detaling bardziej odzwierciedlają stare graty. Jak nie chcesz się zbytnio męczyć lub wybierasz długą trasę wsiadaj na współczesny rower. Jeżeli jednak masz plan na krótki kilometrowo acz intensywny wypad, retro maszyna zapewni pełnię wrażeń.
Mack
4 lat temu
Michał, zmotywowałeś mnie tym świetnym wpisem do powrotu (na razie pamięcią) do moich MTB korzeni. To było tak dawno że nie potrafiłem sobie przypomnieć żadnego punktu referencyjnrgo który pozwoliłby mi umiejscowić początek mojej przygody z MTB w czasie. I wpadłem że taki punkt pomoże mi wyznaczyć mój pierwszy góral, który stoi jeszcze w garażu. To jest piękny niebieski Wheeler serii Pro line 1000 (najniższej dostępnej). Na Altusach. Oczywiście Full. Full Rigid. :). I znalazłem, Google wie wszystko. To model z 1993 roku. Kupiłem nówkę sztukę w normalnym sklepie, więc wyjechałem na szlak w tym roku lub 1-2 lata później, zakładając że nabyłem jakiegoś leżaka. Pamiętam radochę z jaką odwiedzałem wszystkie te szlaki Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, znane dobrze z pieszych wędrówek. Była w śród nich trasa która opisujesz. Pamiętam miny mijanych turystów, te zjazdy bez żadnej kontroli z bananem na gębie. Były czasy!
Ps oczywiście też lubiłem wtedy małe ramy ;)
Gienek
8 miesięcy temu
Dziękuję za ten artykuł. Właśnie w takich relacjach można poczuć czym jest piękno pasji do roweru
Wykorzystuję pliki cookies do prawidłowego działania serwisu, aby oferować funkcje społecznościowe, analizować ruch na blogu i prowadzić działania marketingowe. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies?
Nasze tereny jak zawsze piękne :) Wielka Racza – w lecie kilka razy na rowerze, w zimie na skiturach. Co dodam od siebie ? ano mam trzy rowery z tego dwa MTB: jeden full AM/enduro Santa Cruza, drugi sztywny 29 Focusa. Na beskidzkie kilkudziesięcio-km wyrypy gdzie trzeba wpierw podjechać zanim się zjedzie, biorę ZAWSZE sztywniaka bo enduro full to gówno jakich mało na takich szlakach. No może że ktoś lubi męczyć się 5 km/h lub prowadzić rower przez połowę trasy. Przy odpowiedniej technice na sztywnym zjedzie się wszędzie i wyjedzie też wszędzie. Nowe rowery enduro mają tylko w nazwie, bo to tak naprawdę rowery do zjazdu niż enduro. Enduro w swoim założeniu polega na niczym nieskrepowanym pokonywaniu gór. A jak pokonać górę na gównie co ma przednie koło pół metra wysunięte do przodu i na podjeździe buja jak kanapa. Na naprawdę trudnym podjeździe nawet leżąc na kierownicy przód idzie do góry i ląduje się na plecach (oczywiście przy odpowiednio mocnej łydzie której współczesnym endurakom brak, oni wolą papierosy i browary). A szlak graniczny to mój ukochany szlak w Beskidach, jeden z niewielu który można przemierzyć w całkowitej samotności. Pozdrawiam !!!
Zacznijmy od tego, że „enduro” to nie „pokonywanie gór”, chyba mylisz pojęcia z All Mountain. ;) „Enduro” to forma jazdy, w której w sporej mierze liczy się endurance, czyli wytrzymałość – a sama nazwa wzięła się od enduro racingu. :p
Z tego co piszesz wnioskuję też, że masz Nomada albo przynajmniej Bronsona na zawieszeniu w stylu Fox RC2 + sprężyna z tyłu. :p Rowery do „enduro” potrafią powiem kategorycznie się od siebie różnić mimo niewielkich różnic w detalach (nomen-omen co Michał napisał w artykule) – te bardziej nastawione na zjazdy będą bujać i będą zbyt miękkie do podjazdu a’la „żółtym na Magurkę Wilkowicką”, ale są też takie, które poradzą sobie na nim nie gorzej niż hardtail (Strive? Jekyll? Remedy?).
Sam zjeździłem cały Beskid Śląski (olaboga! rąbanki!) na hardtailu z 70deg główki i 80mm twardego skoku – wtedy jeździło się „all mountain”, którego nie sposób było zatrzymać. Ale było to już ile? 10 lat temu? Byliśmy młodsi to i pewnie krzepa była większa. ;)
Kwestia oczekiwań.
Jeśli miałbym zrobić kilkadziesiąt kilometrów po górach, i nie mieć większej frajdy ze zjazdów, raczej miałbym problem z motywacją to takiej wyrypy ;) To, że da się zjechać, to jest tylko połowa sukcesu. Ważne jest też, JAK się zjeżdża.
Jeśli jednak priorytetem jest szybkość pokonania całej trasy (patrz: maratony), to zgodzę się, że lekki sztywniak lub full XC to lepszy wybór.
Do tego oczywiście dochodzą wszelkie odmiany ścieżkowców, które wpadają pomiędzy. Dla każdego coś miłego, nie ma powodu nazywać „gównem” rozwiązań, które nie pasują do Twoich priorytetów i stylu jazdy.
Tja…”kiedyś to były czasy…teraz to nie ma czasów”.
Serio młodzi w enduro to według Ciebie tylko pety i browary?
A co do roweru, to tak napisał Michał, każdy ma własną motywację i preferencje i nie ma sensu hejtować „innego”. Ja bym tam chętnie zrobił rundę na Geometronie lub innym Pole’u.
Czy pety to nie iem, nie widuję. Ale piwo i robienie z tego napoju jakiegoś obiekt kultu to norma.
lajk
Czytając ten artykuł odniosłem wrażenie,że wehikuł czasu cofnął mnie o ładnych parę lat wstecz.To było piękne doznanie jak z resztą w poprzednim artykule.Dzięki temu sam mogłem powspominać swoje rowerowe przygody i rozterki.Dzięki wielkie i graty za mega sprzęt.
nie zauwazyłem żeby mój endurak bujał na podjazdach ,podjeżdza lepiej niż maratonowy niespełna 11kilogramowy full cannona, który też nie buja :)
jakie dokładnie to są modele?
„enduraki” potrafią calkiem dobrze podjeżdzać tam gdzie na cannonie(rush carbon z leftym 130) wymiekalem ,yeti sb6 turq mowi mi nie pekaj podjedziemy..damy radę
„cofnął mnie o ładnych parę lat wstecz” – a gdzie cię miał cofnąć, w bok? :)))
Jak coś strzeli Ci do łba (wybacz zwrot) i przestanie Ci się chcieć 'umieć w rowery’, zawsze możesz zająć się pisaniem w pełnym wymiarze. Doskonały tekst, świetnie się czyta. Pozdrawiam z 3miasta.
Brzmi jak oferta pracy? ;)
Przed tarczówkami bym chyba postawił widelec amortyzowany. Tak mam w pełni sztywnego MTB sprzed 25 lat. Nie, nie mieszczą się w nim opony 2,35″ które choć trochę zmniejszyłyby moje lęki przed każdym szybszym zjazdem, nadzianym korzeniami i kamulami. W ogóle zawieszenie umieściłbym najwyżej. Bo można mieć miast tarcz hydrauliczne V-ki ale stabilnego powrotu koła na tor jazdy nic nie zastąpi.
Myk-myki nie były aż tak potrzebne, bo nikt nie był na tyle szalony by zjeżdżać z czegokolwiek 40km/h+ bez wcześniejszych przygotowań. Tych psychicznych też..
Bardzo ładny Spec. Ogladałem się za Scottem z 1988 roku ale odpuściłem. Zostało mi na podłodze miejsce już tylko na fulla i ściana na karbonową szosę (kiedyś)
Masz rację, przednia i tylna amortyzacja w pełni zasługuje na pierwsze miejsce wśród sprzętowych rewolucji :)
Miło było przeczytać o pierwszej trasie jaką pokonałem na rowerze w górach. Był to wakacje spędzane w Rycerce z kolegą ze szkoły średniej. Nasze rowery w tamtych czasach to wypasione „górale”. Mój Romet Mustang (pierwszy rower górski wyprodukowany przez Rometa – zainteresowanym proponuje pogooglać takich rowerów obecnie nie spotkasz na szlakach) i Noname z bazaru kolegi. Rower autora to wypasiona bryka o której w tamtych czasach nawet jeszcze nie marzono. Do dnia dzisiejszego wspominam tą trasę i ten wypad jako jedno z najlepszych przeżyć w życiu. Było to roku Pańskiego 1994 :)
Mustang był turystykiem na bazie którego „wymyślono” w Romecie „pierwszy na świecie” rower do jazdy w górach o wdzięcznej nazwie Viking. No joke. XD W Świecie Młodych tak właśnie opisano Mustanga a potem Vikinga i Canyona. Ja wybrałem wtedy włoską masówke od producenta szosowych. Żałuje trochę miałbym dziś Rometa :( Było tez chyba coś takiego jak Viking Pro albo Viking 2 na Altusie. Kojarzy ktoś? Było to w chorelę drogie i różniło się tylko osprzętem od Shimano.
Teraz mi się przypomniało, że na Vikingu sporo pojeździłem, bo cała flota była na wyposażeniu ośrodka kolonijnego, który co roku odwiedzałem :) Zawsze na początku pierwszego turnusu najstarsza grupa chłopaków wyciągała wszystkie rowery i próbowała poskładać z nich jak największą liczbę sprawnych egzemplarzy :P Sentymenty sentymentami, ale straszny shit to był…
ps. Czy będzie coś o BP Kasina?
Jeśli zdążę tam pojechać przed zimą ;)
I tu właśnie przydaje sie moja strona.
Od 10 lat eksploruje Beskid Żywiecki od Pilska po Ochodzitą. znam wiele miejsc gdzie można ominąć wypychy, trafić na fajne single niejednokrotnie niezaznaczone na mapie a nawet wykaszane przez miejscowych jako „ich ścieżki”.
Opisana wyżej trasa to klasyka sama w sobie, fajny trip w obydwie strony.
W wariancie z Raczej na Przegibek można ominąć 50 % żmudnego podjazdu na Racze żółtym. Jest inna opcja również przyjemna ( wydłuży trip o jakieś 20/30 min ), dla mocnej łydy nawet bez wypychu a za to z miłym singlem- czyli to co lubimy.
Niebanalne MTB
Łuki, bo w tym całe clou, żeby poszwędać się po singielkach i przecinkach, ok, czasami dojechać jakimś szutrem, a niestety również zjechać i zwózką ale…w „surowym terenie”.
Michał chyba zapomniał dodać, że tych kilka/naście lat temu nikt z nas nie śmigał po bikeparkowych autostradach bo…u nas ich nie było :-)
Tak wiem, jednak nie wszyscy lubią wypychy a jadąc w nieznanym terenie można się na nie natknąć, a jak jest alternatywa to czemu nie skorzystać, albo po co zjeżdżać szutrem jak za rogiem jest nieoznaczony na mapie miejscowy singiel. Wybór pozostaje dla każdego taki sam. Nikogo nie namawiam choć po ilości pisanych do mnie wiadomości w tym temacie temat jest warty kontynuowania. Ot przykład Pilsko – od strony polskiej wnoszenie roweru na plecach bo zwykły wypych nie da rady a można od strony słowackiej wjechać 90 %/95%.
Stronę śledzę, jest super! Szkoda, że nie publikujesz tego pod własną domeną, bo wyszukanie konkretnych informacji na Facebooku jest praktycznie niemożliwe :(
PS. Dla zainteresowanych: https://www.facebook.com/niebanalnemtb/
Podpowiesz też, jak biegnie ten alternatywny wariant zdobywania Raczy? :)
Jak nie sprzętem to talentem! :)
Ja zdecydowanie częściej sprzętem ;)
Michale, może tym wpisem zmobilizowałeś mnie do spisania historii z moimi rowerami. Nie sięga ona 10, a nawet nie 20-tu lat lecz trochę dalej ;-) ale rowerów bynajmniej nie było aż tak wiele.
Tekst i refleksje bardzo mi bliskie. Bez „dorabiania gęby” tak naprawdę mówimy (piszemy) przecież o jeździe w górach. W tym sensie dla mnie śmieszne i dalekie mi są rozkminy w stylu „enduro/AM”, „full/DH”, „fat/JEDYNIE SŁUSZNY”, „26/27.5/29…” itp. Liczy się jazda w górach i radość z niej osiągana. Doznania jednak jakże inne.
Dodam tylko, że w moim przypadku nie mogę nawet używać słowa retro bo moim sztywniakiem ’93 czy fulem ’03 nadal śmigam WSZYSTKO i to nawet w trudniejszych, bardziej dla sprzętu wymagających układach niż niegdyś ale o tym może istotnie więcej jakieś innej historii.
Dzięki za tekst i…trochę szkoda, że nie czytają Cię w innych językach. Miałbyś tu teraz niezłą litanię komentarzy bo na szlakach mtb dla ludzi zachodu zaczęło się znacznie wcześniej z racji dostępności sprzętu.
Cud, że przeżyłeś po przesiadce na retro-bikeu ;)
Można tą traske poszerzyć o pętelkę niebieskim na rycerzową i czerwonym z powrotem
Dla mnie bomba
Świetny artykuł, Wróciłem do niego po roku i znowu czytało się równie dobrze :)
Mam podobnego starego Rockhoppera z 2002 roku oraz rower złożony na ramie NS Surge z Foxem 34 140 mm na kołach 27,5.
Często jeżdże na poczciwym Specu po mieście, do pracy, na piwko czy na wycieczki do Tyńca. Ostatnio jednak skoczyłem na nim na single do Lasku Wolskiego bo Fox był serwisie i NS czekał grzecznie w domu na wideł.
Uwielbiam tego Speca i o niego dbam, wszystko w nim działa tak jak powinno i jazda na nim sprawia super frajde.
Ale… rzut okiem na czasy i te single z Wolskiego zjeżdżam na nim o wiele wolniej niż na NSie, nie mówiąc już o omijaniu hop i przejeżdzaniu większych dropów z myślą, ile pieniędzy dostanie żona z mojej polisy na życie po tym jak się zaraz zabiję.
Tłumik Fit4 w Foxie, sztywne osie, napęd 1×11, hydrauliczne hamulce, szeroka kierownica, krótki mostek, tubelessy na szerokich obręczach, regulowana sztyca, nowoczesna geometria… Wielu grymasiło za każym razem, że diobeł marketing, że to zmiany tylko po to żeby wyciągnąc od nas pieniądze ale jak to wszystko zebrać to kupy to Rockhopperowi z 2002 roku jest teraz bliżej do gravela niż do mojego NSa.
Dlatego z nostalgią chętnie jeżdże stare trasy w górach tylko, że teraz nostalgicznie przemieżam je na NSie a Spec niech dalej mnie wozi po mieście i do Tyńca.
Pozdro!
Dzięki Jaro za ten komentarz! Trafiłeś nim w sedno – niby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się wszystko… Warto sobie raz na jakiś czas o tym przypomnieć, wsiadając na rower sprzed kilkunastu lat – wtedy z większym dystansem można spojrzeć na „marketing”.
Wreszcie ktoś trafnie opisał różnicę między współczesnym MTB a retro frajdą. Wraz z rozwojem technologicznym zyskaliśmy większą swobodę wyboru sposobu pokonywania tras, jednak prawdą jest, że ich specyfika, detaling bardziej odzwierciedlają stare graty. Jak nie chcesz się zbytnio męczyć lub wybierasz długą trasę wsiadaj na współczesny rower. Jeżeli jednak masz plan na krótki kilometrowo acz intensywny wypad, retro maszyna zapewni pełnię wrażeń.
Michał, zmotywowałeś mnie tym świetnym wpisem do powrotu (na razie pamięcią) do moich MTB korzeni. To było tak dawno że nie potrafiłem sobie przypomnieć żadnego punktu referencyjnrgo który pozwoliłby mi umiejscowić początek mojej przygody z MTB w czasie. I wpadłem że taki punkt pomoże mi wyznaczyć mój pierwszy góral, który stoi jeszcze w garażu. To jest piękny niebieski Wheeler serii Pro line 1000 (najniższej dostępnej). Na Altusach. Oczywiście Full. Full Rigid. :). I znalazłem, Google wie wszystko. To model z 1993 roku. Kupiłem nówkę sztukę w normalnym sklepie, więc wyjechałem na szlak w tym roku lub 1-2 lata później, zakładając że nabyłem jakiegoś leżaka. Pamiętam radochę z jaką odwiedzałem wszystkie te szlaki Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, znane dobrze z pieszych wędrówek. Była w śród nich trasa która opisujesz. Pamiętam miny mijanych turystów, te zjazdy bez żadnej kontroli z bananem na gębie. Były czasy!
Ps oczywiście też lubiłem wtedy małe ramy ;)
Dziękuję za ten artykuł. Właśnie w takich relacjach można poczuć czym jest piękno pasji do roweru