Zapewne nie umknęło Twojej uwadze, że 29 marca otwarliśmy na Ślęży sezon na ściganie. Pierwsza edycja EMTB Enduro, na starej trasie, ale z nowym pomiarem czasu, wywołała masowy spęd miłośników zawodniczej presji przy porannej toalecie, tykających stoperów, hostess Red Bulla i śliskich kamieni.
Co było ciekawego?
Frekwencja
Nie wiem, czy były już kiedyś zawody z niemal 180 uczestnikami, ale ja na pewno na takich nie byłem. Jeszcze rano przed startem w kolejce ustawiali się ludzie, którzy przyjechali „na żywca” licząc na to, że zwolni się miejsce na liście dając im możliwość wymiany 140 zł na upragniony numerek. Ciekawe, ile kolorowych rowerzystów stawiłoby się na starcie, gdyby nie narzucony limit?
Organizacja
Jak organizatorzy poradzili sobie z takim wyzwaniem? Sprawnie!
Duża w tym zasługa odcinka zerowego przy bazie zawodów, który wszyscy zawodnicy przejeżdżali w około 30-sekundowych odstępach. Skutecznie rozciągnęło to stawkę. Wprawdzie ostatni zawodnicy na opuszczenie startu musieli czekać ok. 1,5 godziny, ale to lepsze, niż czekanie 1,5 godziny w kolejce do startu pierwszego OS-u: wstępnie zmęczeni, spoceni, na szczycie góry, na wietrze i w deszczu. Tu było ciepł(aw)o, miło i z ToiToi-ami w pogotowiu.
Wszystkie OS-y były otwarte już w momencie przyjazdu pierwszego zawodnika (3 odcinki działały od samego rana – da się?). Odstępy między startami zostały sztywno i bez gadania ustalone na 30 sekund (w drugiej setce zawodników 15 sekund). Dzięki temu nawet na starcie pierwszego OS-u czekałem może z 10 minut, a później było już tylko lepiej.
Pomiar czasu
Największa zmiana w stosunku do zeszłego roku to pomiar czasu chipem przymocowanym do ramy. Nic nie trzeba już przekładać do czytnika, nie ma zderzających się na mecie zawodników, nie ma kontrowersji związanych z szybkością działania systemu. Jest za to motywacja, żeby jeszcze tro-sze-czkę dokręcić przed metą!
Jedyny minus to zaproponowane przez organizatora miejsce montażu na górnej rurze, nieco kolidujące z… no sami wiecie z czym.
W czasie zawodów były też testowane wyniki na żywo w Internecie. Test zaliczony. Dla zawodników-prosów może to być cenna informacja taktyczna, dla pozostałych – fajny gadżet. I nie trzeba wyrywać sobie kartki z wynikami na zakończeniu imprezy.
Trasa
Podobno (prawie) taka sama, jak w zeszłym roku. Nie byłem, ale brak zmian mnie nie dziwi, bo trasa jest rewelacyjna i w przyszłym roku chętnie bym na nią wrócił. A w międzyczasie na pewno wrócę pojeździć na Ślęży i Raduni dla czystego funu. Mega klimatyczne lasy i genialne naturalne szlaki to dobre zestawienie.
Ponadto, odcinki fajnie dawkowały emocje – start z grubej rury po kamcorach OS-u pierwszego, ale za to bez podjazdów i praktycznie w całości przejezdnie. Potem zdecydowanie najtrudniejszy OS2 ze słynną ścianką, która wcale nie była najtrudniejszym jego elementem. Ostatnie dwa odcinki to już dużo większy flow i krajobrazy rodem z Shire (podobnie jak rozmiar domków na miejscowym campingu). Przy czym na OS3 trzeba było sporo popedałować, a OS4 już prosto z górki zwiózł nas prosto do bazy zawodów.
O takich podstawach, jak perfekcyjne oznakowanie OS-ów wspominać chyba już nie trzeba?
Imprezy towarzyszące
Będąc na Ślęży skupiłem się na zawodach, ale Ci, co nie startowali, mieli chyba jeszcze więcej atrakcji. Przede wszystkim demo-day kilku ważnych producentów (Rose, Canyon, Yeti, Kellys i nie tylko). Oby więcej takich imprez w Polsce, to najbardziej zorientowany na klienta i bardzo skuteczny sposób promocji i sprzedaży nowych rowerów. Zwłaszcza dla producentów sprzedających przez Internet.
Fajnym pomysłem były też przejażdżki ze Szwedem po jego lokalnych trasach – dzięki temu wokół zawodów wytworzył się mini-zlot, gdzie nie-zawodnicy też mogli solidnie pojeździć.
Były też zawody dla dzieci oraz imprezy dla szosowców. Ciekawe połączenie. Scena szosowa rozwija się ostatnio chyba z większym kopem, niż enduro, mimo że nasza nazwa jest dużo modniejsza ;) Coraz więcej jest szosowców myślących podobnie do nas – czyli nastawionych na fun, eksplorację i frajdę z jazdy (patrz popularność bloga Szymonbike, z którego nota bene zapożyczyłem określenie „Hajlajtsy”). Biorąc pod uwagę, że coraz więcej endurowców przykręca do rowerów koszyki na bidon, to połączenie uważam za udane :)
Atmosfera
Objeżdżając w sobotę trasę z kumplem, mówiliśmy wszystkim zjeżdżającym po odcinkach bikerom „cześć”. Odpowiadał 1 na 10. Pełne skupienie, skanowanie trasy, strefa. Z jednej strony to dobrze – w końcu to zawody. Z drugiej jednak nie da się ukryć, że dawna sielankowo-piwna atmosfera gdzieś uciekła, a pojawiła się napinka i nastawienie na wynik.
Sytuację ratował doping kibiców, w dużej części „starej gwardii” zawodów enduro, który dodawał +10 do odwagi i skilla na najtrudniejszych fragmentach trasy ;)
Podsumowanie
Udało się chyba osiągnąć kres możliwości obecnych standardów organizacji. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i organizatorom należą się wielkie brawa. Jednak jeśli liczba startujących miałaby być w przyszłości podniesiona, wymagałoby to zmiany podejścia do limitów czasowych odcinków dojazdowych. Na Enduro World Series udaje się obsłużyć ponad dwukrotnie większą liczbę chętnych, między innymi narzucając sztywno godzinę startu każdego OS-u (nie zdążysz – Twoja strata, czas leci).
Problem w tym, że to tylko dodatkowo podniosło by presję „profesjonalnego” ścigania i postawiło nowe wyzwania nie tylko przed łydkami, ale i zwieraczami zawodników.
Więc z punktu widzenia ściganta-amatora, mam nadzieję, że nasi orgowie nadal będą stawiać na jakość, a nie na ilość.
Wyniki znajdziecie tutaj, ale w skrócie: wygrał Marcin Motyka na swoim żółtym Romecie. Ja byłem 61. gdyby ktoś był ciekaw ;)
Zdjęcia znajdziecie tu:
https://www.1enduro.pl/sleza-1enduro (moje zdjęcia, głównie z soboty)
https://www.1enduro.pl/sleza-emtb (zdjęcia od organizatora)
https://www.1enduro.pl/sleza-joyride (propsy dla JoyRide za eleganckie zdjęcia z „konkurencyjnej” imprezy!)
https://www.1enduro.pl/sleza-wienczyslaw
https://www.1enduro.pl/sleza-mateusz
https://www.1enduro.pl/sleza-boguslaw
https://www.1enduro.pl/sleza-emila
https://www.1enduro.pl/sleza-vasco
https://www.1enduro.pl/sleza-wojtek
Dodam tylko Szacowni Czytelnicy płci jakiejkolwiek-weźcie sobie do serc,czy cokolwiek innego,wypełnionego pasją remixu górskich przestrzeni,magii linii i bliskości natury,z którą łączycie się poprzez bieżnikowaną gumę z aramidem w wszelakim rozmiarze: statystyka,o której wspomina szanowny Wujek Redaktor,a nad jej obliczeniem straciłem mnóstwo elektrolitów i,tym samym,energii w trakcie objazdu tych kuszących oesów(a czułem się prawie jak główny bohater z „Pi”
Ar)onofsky’ego
(echh te dumbfony)…reasumując : wynik statystyki owej mimo,iż ironiczny,trochę mnie zasmucił-to nie lustro na siłowni-nie ma co się napinać-Więcej przyjemności i zabawy=więcej enduro
W kwestii atmosfery przejazdów dnia sobotniego pozwolę się nie zgodzić ;-) Byliśmy z ekipą niestety jedynie na próbne obśmiganie (wyszło tego zaledwie OS1+OS4 ale za to na totalnym lajcie, z pogaduchami, itp.) ale pogadać można było zarówno na podjeździe (podejściu?) na OS1, jak i w innych dojazdowych miejscach. Może jednak miałeś pecha :-/
Nasz lajt częściowo wyglądał tak: https://vimeo.com/123605112
z tym brakiem „cześć” to chyba przesada. nie objeżdżałem trasy w sobotę, ale w niedzielę wszyscy raczej odpowiadali. generalnie w końcówce stawki atmosfera bardzo luźna
Może zbyt blisko czołówki byłeś. U nas, w środku / na końcu, było miło i sympatycznie. I w sobotę i w niedzielę.
O i na piątej focie jestem :)
Zawsze tak było, że ze sportem który dopiero zaczyna być popularny idzie fajna i luźna atmosfera. Później się to zmienia, pojawiają się zawodnicy tylko nastawieni na wynik, a nie dobrą zabawę. Na szczęście nie wszystkim palma odbija :)
Świetna relacja, świetnych zawodów.
Nie zrozumcie mnie źle, jeśli chodzi o interakcje międzyludzkie, dalej jesteśmy lata świetlne przed DH czy maratonami. Ale zmierzamy w tym kierunku…
było turbo mega pod każdym względem wielka piona dla organizatorów dozobaczyska na następnej edycji joooooo! pozdro z nad morza !!!!