W zeszłą sobotę, podczas zawodów Enduro World Series w Crested Butte doszło do tragicznego wypadku. Na trzecim OS-ie, prawdopodobnie w wyniku wewnętrznego urazu klatki piersiowej, zmarł Will Olsen, 40-letni lokalny rider. Zawody zostały odwołane.
To już drugi taki wypadek w MTB w przeciągu ostatnich dwóch tygodni, po śmierci Marka Kingstona na ścieżkach Swinley Forest. Tak tragiczna passa nasuwa pytanie: czy enduro jest niebezpieczne?
Zazwyczaj rolę sztandarowego kolarskiego sportu ekstremalnego pełni downhill. A tymczasem w DH – odpukać – nie było wypadku śmiertelnego od roku, a wcześniej nie-wiadomo-kiedy.
Trasy zawodów enduro nie odbiegają poziomem trudności od tras DH i są pokonywane z podobną prędkością, a mimo to zazwyczaj:
- nawierzchnia nie jest przygotowana, wygrabiona i poukładana – i dobrze, w końcu ścigamy się w naturalnym terenie;
- na drzewach nie ma materacy, a nad stromymi spadkami siatek;
- OS-y są pokonywane on-sight, bez wcześniejszego treningu na trasie;
- wielu zawodników jest uzbrojonych tylko w otwarte kaski i ochraniacze na kolana, ew. łokcie;
- trasy są długie i położone na odludziu, bez obstawy technicznej i kibiców, którzy mogą błyskawicznie zareagować.
Motocykliści, wychodząc z domu, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że każda przejażdżka może skończyć się tragicznie, w dodatku zazwyczaj nie z ich winy. My czujemy się dużo bezpieczniej – zwłaszcza w górach, gdzie większość zagrożeń zależy od nas samych. Warto mieć świadomość, że wypadki z najczarniejszym zakończeniem się zdarzają. Warto też inwestować w naukę techniki jazdy, a do tego jak najlepszy kask i ochraniacze. Ale czy od razu świadczy to o tym, że nasz sport jest niebezpieczny dla życia…?
Każdy z nas ma te zagrożenia gdzieś z tyłu głowy, robiąc wszystko, żeby siedziały tam cicho i zbytnio nie przeszkadzały. Jazda na granicy, ryzyko i adrenalina są nieodłącznymi elementami układanki, które decydują o tym, że chce nam się ruszyć tyłek z kanapy. Wiemy, że możemy się wywrócić. Dociera do nas, że stosunkowo łatwo możemy złamać rękę, obojczyk, obić sobie tyłek czy nawet stracić zęba i doznać wstrząśnienia mózgu. Nikt nie bierze pod uwagę, że może nie wrócić do domu.
I słusznie.
Każda jedna śmierć na szlaku to wielka tragedia. Ale to tylko ułamek promila wszystkich bikerów czerpiących codziennie radochę z jazdy na granicy bezpieczeństwa. I przekraczających ją. Glebiących, obijających się, łamiących. A potem wracających.
Taki jest nasz sport: ryzykowny, ale w gruncie rzeczy… bezpieczny. Najwięcej zależy od tego, jak jesteś przygotowany fizycznie i sprzętowo. Jakiego masz skilla i ile hajsu wyłożyłeś na ochraniacze. Jak mocno ciśniesz i jak daleko wykraczasz poza swoją strefę komfortu.
Przez 99% czasu, Twoje bezpieczeństwo jest w Twoich rękach. Wolę to, niż stoczenie się autokarem z górskiej skarpy czy zgarnięcie z pobocza przez pijanego tirowca.
A głupie, niepotrzebne i tragiczne wypadki niestety się zdarzają.
Zdjęcie tytułowe pochodzi z profilu FB Enduro World Series.
Of course William Olson’s fatal accident is a tragedy. But it is definitely false making a hype of it and condemn Enduro riding. Many more accidents happen in street traffic and elsewhere. I am doing professional mountain bike guiding: Always at the end of single track riding and back to the street with car traffic, I warn my guests that – back to street – bike riding becomes now really dangerous, because within car traffic you ride no longer self-determinated. http://www.pipobike.com
Zasadniczo nie stratuję w zawodach i nie wiem jak to jest kiedy na starcie oesa puls rośnie, a na mecie adrenalina wylewa się uszami, ale wiem ze można porządnie zabawić się na rowerze i co najważniejsze bezpiecznie! Zeszły tydzień spędziłem w górach, nadymany jak balon, pałający żądzą wyżycia się i pojeżdżenia na maksa już po kilku km zaliczyłem bolesna glebę. Nie dało mi to jednak nic do myślenia, a dopiero po drugim przyziemieniu, które skutecznie wykluczyło mnie z jazdy następnego dnia, odebrałem sygnał ostrzegawczy, odrobiłem lekcje i zastanowiłem się co jest nie tak… Oto kilka subiektywnych wniosków: Przede wszystkim sugeruję wyłączyć napinę i wrzucić na luz! Na spokojnie rozjeździć się i „wjeździc” w teren. Dostosować prędkość do swoich umiejętności i kondycji. Stopniowo podnosić sobie poprzeczkę nie koniecznie przekraczając osobistą granicę bezpieczeństwa. Ostatecznie był fun, była adrenalina i była satysfakcja.
Rady jak najbardziej dobre, ale tak jak piszesz – znajdujące zastosowanie głównie w jeździe „turystycznej” ;) Na zawodach potrzeba mega samokontroli, żeby cały czas grzecznie jechać w ramach granicy bezpieczeństwa…
MĄDRZE PRAWISZ. Mam identyczne odczucia i doświadczenie. Spiną i nerwami w ramach ich wyładowania człowiek zrobi sobie tylko krzywdę :)
Sport niebezpieczny jak każdy inny, ale podczas rywalizacji ryzyko drastycznie rośnie…
Osobiście, podczas 25 lat mojego tułania po górach miałem dwie sytuacje gdzie Śmierć był blisko…
Raz, znany i lubiany zadymiarz zalicza glebę, lądowanie brzuchem na pieńku, poważne obrażenia wewnętrzne, na szczęscie GOPR sprawnie zadziałał. W szpitalu powiedzieli, że za 5 minut było by za późno…
Dwa, mniej znany ale równie lubiany fan jazzu. Gleba na PODJEŹDZIE (sic!) przy bardzo małej prędkości, dostaje strzał kierownicą w udo. Po nieudanej próbie rozmasowania cierpnącej nogi zawożę go do domu. Wieczorem dzwoni, ze jest po operacji przeszczepu zmiażdżonego fragmentu tętnicy! Gdyby pękła w górach moglibyśmy nie zdążyć…
Wniosek zawsze miejcie korki (bar ends’y) w kierownicy, on miał akurat zgubiony.
Oj tak, zawsze miejcie korki w kierze. Ja rok temu również wyglebiłam z powodu prawdopodobnie zbyt szybkiego wejścia w zakręt i za wysokiego ciśnienia w oponach, skończyło się na tym że kierownica wbiła mi się w dwóch miejscach w nogę prawą i lewą, przy czym w lewej nodze przebiła sie mocno w głąb wewnętrznej części uda i mało brakowało a przebiła by tętnice. Szczęście w nieszczęściu, że była to już końcówka trasy gdzie byli inni ludzie, bo godzinę wcześniej w miejscu gdzie nawet nie ma zasięgu mogłoby to się źle skończyć. Na szczęście skończyło się na 10 szwach i mochych obiciach ciała ale od tamtej pory już trochę mniej szaleje na zjazdach :p
zwTo ja dorzucę swoje: wywrotka pod wyciągiem w Kasinie Wielkiej, na płaskim i technicznym żwirku, przy tempie emeryta – rozcięcie ręki pod łokciem 15 cm. Pierwszego dnia dwu tygodniowego urlopu :)
Czy ja wiem czy taki niebezpieczny. Dużo bardziej kontuzjogenna (jest taki wyraz?) jest piłka nożna ;-)
Czy Rower w górach jest kontuzjogenny? Owszem, może być, zwłaszcza jak ktoś rywalizuje w zawodach, albo jedzie z ekipą która lubi podkręcać( tu potrzeba dojrzałości i asertywności, by nie ulegać czasami głupim namowom w stylu „dasz radę, to tylko 1m drop! Nie bądź D…a”)no i same GÓRY to już dostateczna nauka pokory. Mnie obecny kształt Enduro MTB nie spasował, po prawdzie odłączyłem się lata temu ze względu na napinkę, na postępujące zmiany w kierunku uczynienia z tego drogich wyścigów w bardzo trudnym terenie, głównie nastawionym na zjazd( nie żebym nie lubił takowego! Często i gęsto sam podkręcam tempo, ale ja decyduję gdzie i kiedy, mając na uwadze że w domu czeka na mnie kochana żona, 7 miesięczna córeczka i 6 letni szkolniak) Enduro MTB to dla mnie długie jazdy, raczej samotne, to nie spinka na zawodach, raczej właśnie wyluzowanie się, przystanek na szlaku, jagody z lasu i obmycie spoconej twarzy w potoku. Każdy ma jednak inną definicję tego sportu i dobrze. Wracając do tematu, najwięcej wypadków zdarza się w domu :)! PZDR!
Dobrze prawi, polać mu!
Rower, góry i brak kontuzji … Owszem, ale tylko jeśli jest się rozsądnym. Spędziłem ostatnio 4 dni w żywieckim, plany były ambitne, jak zawsze ;) Spałem na Boraczej, jeździłem tu i tam. Tak się trafiło, że pojechałem w największe upały. Nie dość, że ciepło, to jeszcze mało znane tereny, bo większość czasu w górach, spędzałem w okolicach Wisły, czy Bielska. Pogoda i ilość spotykanych ludzi na szlakach, szybko zweryfikowała moje plany. Przez 10 godzin, spotykałem po 6 osób idących pieszo. Tym samym moje zapędy na ambitną jazdę odeszły w dal, a rozsądek wygrał ; poważna gleba i znajdzie mnie ktoś po dobrych kilku godzinach. Nie jeżdżę ęduro, ale zwykłe xc na HT i w paru miejscach wolałem zejść, niż później wspominać, jak to się ładnie wyje*****. Jak to już wcześniej napisano ; „każdy ma swoją granicę bezpieczeństwa” i jeśli nie jest jej pewny, nie powinien jej przekraczać, tym bardziej jadąc samemu.
Ja wychodzę z założenia że samemu to można na szosę czy okoliczne pola, ale w góry jeździ się zawsze w towarzystwie. Nigdy nie wiesz czy nie trafi się jakiś pech, głupie potknięcie/dziura/kamień przysypany liśćmi i złamana noga – a ty jesteś na odludnym dzikim szlaku gdzie nikt nie chodzi a zasięg telefonu jest na szczycie tego 300-metrowego wzniesienia z którego właśnie zjeżdżałeś.
No i towarzystwo to nie tylko bezpieczeństwo, ale także okazja do pogadania, poznania nowych ludzi, dodatkowa motywacja do poprawy kondycji/techniki, czy nawet oszczędność na paliwie (podział kosztów dojazdu). Ogólnie jazda po górach w towarzystwie to sama przyjemność.
Niebezpieczne czy nie to zależy tylko od nas. Osobiście najwięcej gleb zaliczyłem na podwórku, a większość miejsc w których jeżdżę, jestem pierwszy raz. Najważniejsza zasada to znać swoje możliwości, umieć oszacować siły na zamiary czy to przed tripem czy w trakcie.
Ochrona czy jej brak to już inna sprawa, każdy jeździ tak żeby czuł się bezpiecznie, tak jak lubi. Trzeba się nauczyć luzować gumę w majtach, podchodzić do tego bez spiny, wiedzieć kiedy odpuścić, jak to w życiu.
Pozdrawiam z południa.
A ja powiem tak. Pawda jest taka, że jazda enduro i w ogóle „prawdziwa” jazda MTB jest bardzo niebezpieczna sama w sobie, tu nie ma dwóch zdań. Jasne że mozna zginąć w domu czy na ulicy ale to nie to samo, ponieważ w przypadku MTB sami, z własnej woli, nieprzymuszeni przez nikogo wbijamy w las i narażamy się na spore niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia. Praktycznie przy każdym zjeździe o kolejne milimetry przekraczamy swoje granice, jedziemy ciut powyżej swojego faktycznego skila. Każdy dobrze wie że tak jest i nie mówcie, że „trzeba jeżdzić 100% bezpiecznie na miarę swoich umiejetności” bo każdy nastepny zjazd jest pewnym wyzwaniem, gdzie przełamujemy się ponad swoje umiejetności i komfort, żeby przejechać szybciej, mniej naciskać na klamki, bardziej kłść rower itd… Adrenalina robi swoje i każdy wie jak jest… Mało jest takich zjazdów żeby ze dwa-trzy razy o mały włos nie wyglebić porządnie czy zahaczyć o drzewo, pień, kamień. Czasem milimetry dzelą nas przed urazami. Kazdy mądruje ale nie każdy ma w ogóle świadomość czym ryzykuje podczas tej zabawy. To nie są żarty. Złamanie kręgosłupa, leżenie na łóżku przez następnych 30 lat, załatwianie się w pampersy, ruszanie tylko ustami i jedzenie przez słomke to naprawdę nie są żarty. Jak dla mnie zawody Enduro i cała ta spina żeby jak najszybciej być na dole wypaczenie idei Enduro. Kto chce niech jeździ w zawodach. Jego sprawa, jego życie. Mnie kręci prawdziwe Enduro czyli niczym nieskrępowana eksploracja gór. Bez spiny, bez „kto szybszy kto lepszy”, bez adrenaliny. Narażanie siebie żeby zaistnieć w jakimś rankingu ? żeby poczuć się że jestem gość bo potrafię zap… jak nawiedzony na granicy śmierci ? A w razie wypadku – jedyną rzeczą na którą mogę liczyć będą udostępniania filmików i zdjęć z prośbą o pomoc w zebraniu kasy na leczenie… Pomyślcie o tym trochę…
Jasne, warto mieć w głowie świadomość ryzyka i ocenić, czy jest się gotowym je podjąć. Ale gdyby ta ocena wyglądała tak, jak piszesz, to wszyscy musielibyśmy siedzieć w domu i pracować zdalnie ;)
Nie ma co demonizować, porównując np. do jazdy na motocyklu, czy specerów po Sosnowcu, MTB jest dość bezpiecznym sportem. Trzeba tylko znać swoje możliwości i rozwijać je rozsądnie. Bo to nie jest tak jak piszesz, że każdy nowy zjazd totalnie wykracza poza posiadane umiejętności. Owszem, zawsze starasz się jechać „bardziej”, ale zazwyczaj jest to następstwem stopniowego wzrostu umiejętności, a nie rzucenia się w skalisty rockgarden w filozofii YOLO. No chyba, że ktoś ma takie podejście, że najpierw zjeżdża, a potem myśli jak to zrobić…
Znasz powiedzenie „Zgubiła go rutyna”?
Początkujący jest narażony na wypadki bo brakuje mu umiejętności czasem ma niewłaściwy sprzęt i tylko duża ostrożność może go ocalić a rutyniarza gubi lekkomyślność i nadmierna pewność siebie. Nie tylko enduro temat dotyczy.