W 2003 połknąłem rowerowego bakcyla na 5-dniowej wycieczce rowerowej przez Austrię, Słowenię i Węgry – wspominałem o tym już przy okazji „historii kilku rowerów”. Był to co prawda wyjazd typowo trekkingowo-szosowy, ale kilka dni pełnego skupienia na jeździe do kolejnego punktu totalnie mnie zajarało. 15 lat później wracam do tej koncepcji – ale w dużo lepszej formie, dostosowanej do aktualnej, w pełni rozwiniętej górskiej cyklozy. Ta forma to transalp!
1. Transalp – relacja
Dzień 1: St. Anton am Arlberg – Ischgl
No to zaczynamy! Ale nie tak szybko – chmury zbierające się nad doliną nieco opóźniają wyjazd. Nie ma się co spieszyć, prognozy na drugą połowę dnia są lepsze. Kiedy przez chmury zaczyna przebijać się słońce, zostawiamy samochody na miejskim parkingu w St. Anton am Arlberg i ruszamy w góry!
Pierwszy dłuuugi podjazd daje mi do myślenia… Jadę chyba jako czwarty od końca, a osoby, których nie podejrzewałbym o mocną łydę, widzę gdzieś 2 kilometry przed sobą i 500 metrów wyżej (podjeżdżanie powyżej linii drzew kiepsko działa na psychikę). Do tego zaczynam żałować, że nie zmieniłem zębatki w korbie na mniejszą. Chwilę później to już bez znaczenia, bo rower trafia na plecy. Nie cierpię nosić roweru… ale w Alpach czasem po prostu inaczej się nie da.
Nagrodą na pierwszej zdobytej przełęczy jest Apfelstrudel z sosem waniliowym w schronisku. Po jego opuszczeniu, zaczyna się szybki przegląd plecaków w poszukiwaniu ciepłych ubrań – to chyba najchłodniejszy moment w ciągu całej wyprawy. Na sobie mam… chyba wszystko. Przynajmniej plecak zrobił się lżejszy!
Ochrona przed wiatrem przydaje się na długim zjeździe do Ischgl. Łagodny, w większości szutrowy charakter pozwala przyzwyczaić się do alpejskich widoków odwracających wzrok od trasy – łatwo przydzwonić w… krowę! Staramy się żyć z nimi w symbiozie, w końcu wieczorem planujemy wspólny wypad na burgery ;)
Dzień 1: 49 km, 1450 m przewyższenia
Dzień 2: Ischgl – Scuol
Po wczorajszej aklimatyzacji, czas na konkretne wysokogórskie enduro. Zaczynamy więc od… wyciągu w Ischgl i kierujemy się mega klimatyczną dolinką w stronę szwajcarskiej granicy, a następnie najwyższej przełęczy naszej wyprawy: Fimberpass (2608 m n.p.m.). Organizm chyba już wszedł w transalpejski rytm, bo ciężar plecaka zauważam tylko rano przy jego zakładaniu. Nawet noszenie roweru idzie jakoś znośnie, dzięki szkoleniu przeprowadzonemu przez Tomka, naszego przewodnika.
Zjazd z Fimberpass to kawał alpejskiego singla o trudności S2+, ze sporą ilością uciekających spod kół luźnych kamcorów i… świstaków. A na dokładkę: dwa wąskie mosty zawieszone kilkanaście metrów nad górskim potokiem i robiące błędnikowi critical error.
Końcówka zjazdu do szwajcarskiego Scuol jest lekko nerwowa, bo ocieramy się o najgorsze: spóźnienie na obiad! ;) Do schroniska młodzieżowego (którego standardu nie powstydziłby się niejeden hotel) dojeżdżamy w ostatniej chwili i raczymy się piwem, które kupione za grube franki, smakuje jakby od razu lepiej…
Dzień 2: 39 km, 1350 m
Dzień 3: Scuol – Santa Maria
Trzeci dzień podobno zawsze jest najtrudniejszy, co potwierdza mój tyłek. Na pierwszym, długim i dość mocno nachylonym szutrowym podjeździe dziękuję sobie w duchu, że jeszcze rano w dniu wyjazdu z Katowic zmieniłem siodło na swoje ulubione WTB…
Wszelkie bóle wynagradza jednak największa atrakcja tego dnia, a być może nawet całego wyjazdu: Val d’Uina, czyli wąska, wykuta w skale ścieżka prowadząca około 150 metrów nad dnem doliny. To prawdziwie endurowa trasa, bo obowiązuje na niej nakaz pchania roweru. Podobno kiedyś ktoś tędy zjeżdżał i skręcił trochę za bardzo w lewo…
Niesamowite miejsce, w pełni wynagradzające niezbyt ciekawy, szutrowy zjazd, którym ostatkiem sił, tuż przed zmrokiem docieramy do starego, klimatycznego schroniska w Santa Maria.
Dzień 3: 56 km, 1800 m
(przewyższenie szacunkowe – GPS wariuje w Val d’Uinie).
Dzień 4: Santa Maria – Livigno
Czwartego dnia transalpu, po wczorajszym chwilowym epizodzie, na dobre zawitaliśmy do Włoch. Oznacza to nie tylko możliwość włączenia danych w roamingu i dłuższe oczekiwanie na zamówione posiłki, ale też rewelacyjne single w okolicach Livigno, które było naszym celem tego dnia.
Choć posadzenie rano tyłka na siodełku było pewnym wyzwaniem, to 54 kilometry zleciały dużo szybciej, niż wczoraj. I to mimo zdobycia dwóch przełęczy – a tym samym dwóch sytych, singlowych zjazdów (Val Mora i Passo Trela). To prawdziwe klasyki Livigno. Szczególnie Trela jest jedną z najfajniejszych tras, jakie kiedykolwiek jechałem. Podczas naszej wizyty była nieco zaniedbana, co tylko nadało zjazdowi bardziej endurowego charakteru.
Na zakończenie dnia znajdujemy w sobie siły, żeby zejść do centrum Livigno na wspólną kolację – włoska kuchnia jest tego warta!
Dzień 4: 54 km, 1750 m
Dzień 5: Livigno – St Moritz
Plan na piąty dzień transalpu zakładał następujące punkty:
- Kultowy trawers „Panoramica di Livigno” wspomagany kolejką w bikeparku Mottolino.
- Dojazd na przełęcz Forcola w celu konsumpcji najlepszego w okolicy tiramisu (jak również powrotu do Szwajcarii).
- Pokonanie przepięknej, wysokogórskiej „świstakowej ścieżki” prowadzącej na przełęcz Bernina.
- Zjazd trasą „Bernina Express” do St. Moritz, z podziwianiem imponującego lodowca schodzącego po zboczach Piz Bernina, jedynego czterotysięcznika w tej części Alp.
Niestety ten ostatni, najbardziej widokowy punkt mocno utrudniła nam burza, która zgoniła nas z przełęczy w tempie niezbyt turystycznym. Ale to, co zobaczyliśmy wcześniej, i tak zapamiętam na długo! „Świstakowa ścieżka” to dla mnie jedno z piękniejszych miejsc wyprawy.
Długo też nie zapomnę niekończącego się podjazdu na przełęcz Forcola – okazało się na nim, że kryzys dnia trzeciego przyszedł do mnie dnia piątego… I chyba nie tylko do mnie – w schronisku młodzieżowym w St. Moritz znów stawiamy się tuż przed zamknięciem kuchni.
Dzień 5: 56 km, 1800 m
Dzień 6: St. Moritz – Colico (Como)
Ostatniego dnia mieliśmy w planie ponad 100 km. Co prawda ostatnie 50 km to głównie zjazdy i płaskie szutry, ale jednak do zdobycia pozostawały dwie przełęcze i blisko 1400 metrów przewyższenia. Biorąc pod uwagę tempo z poprzednich dni i postępujące zmęczenie materiału, zapada decyzja o podziale na dwie grupy, z których jedna zjedzie nad Como mniej wymagającą trasą prowadzącą dolinami. Grupę tę wybierają… prawie wszyscy. Ja jednak dzień wcześniej napisałem na Facebooku, że robimy 100 km, więc nawet się nie zastanawiam – nie wypada!
Facebook jednak ma swoje zalety, bo była to świetna decyzja. O ile poprzednie etapy najczęściej fundowały nam widoki jak z reklamy Milki, to dzisiejszy zjazd starym rzymskim szlakiem z Septimer Pass bardziej przypominał mieszankę Władcy Pierścieni z Grą o Tron. Klimat podkręciła kręcąca się po okolicy burza, wszechobecna mgła, a do tego granitowe skały zwilżone deszczem… Epicki finał genialnej wyprawy!
Nie licząc oczywiście tego właściwego finału, czyli kąpieli w jeziorze Como ;)
Dzień 6: 103 km, 1400 m
Palcem po mapie wyglądało to mniej więcej tak:
2. Transalp w pigułce – najczęściej zadawane pytania
Co to właściwie jest transalp? Jak zorientowałeś się z relacji, jest to wyprawa przez alpejskie przełęcze najlepszymi szlakami, tradycyjnie z północy na południe, najczęściej nad jezioro Garda.
Ja wybrałem ciekawą technicznie i widokowo, ale średnio wymagającą kondycyjnie trasę Como Route Max. To 6 dni jazdy z St Anton am Arlberg w Austrii nad włoskie jezioro Como, z dziennymi przebiegami rzędu 40-60 km i przewyższeniami 1200-1800 m. W sumie około 350 km i 8600 m podjazdów. Przebieg całej trasy możesz zobaczyć na stronie organizatora.
Podczas transalpu spaliśmy w leżących na trasie głównych miejscowościach, oczywiście codziennie w innej. Zależnie od kraju wybieraliśmy małe hotele/pensjonaty (Austria, Włochy) lub schroniska młodzieżowe o dobrym standardzie (Szwajcaria).
Co ważne, jechaliśmy z plecakiem, w którym znajdowały się wszystkie potrzebne bagaże na cały tydzień.
Ale jak to? Z plecakiem?!
Dla wielu to najbardziej zaskakujący punkt – jak w czasach wakacji all-inclusive można się męczyć przez tydzień z 8-kilogramowym plecakiem? Czy nie lepiej byłoby jechać na lekko, z transportem bagażu samochodem?
Może i lepiej – są i takie warianty transalpu, więc co kto lubi. Ale wożenie całego dobytku na plecach nadaje wyprawie klimatu przygody i samowystarczalności. Zresztą, przy sprytnym doborze ubrań, różnica względem niezbędnego minimum, które i tak trzeba mieć ze sobą (narzędzia, kurtka…), nie jest tak duża, jak mogłoby się wydawać.
Przy zastosowaniu wszystkich porad Tomka z Transalp.pl, spakowałem wszystko do 26-litrowego EVOC-a Explorer Pro, który gotowy do jazdy ważył 7,4 kg. Od drugiego dnia, masę tę czułem wyłącznie przy porannym zakładaniu plecaka, potem zwykle nawet nie chciało mi się go ściągać na postojach.
O tym sprytnym pakowaniu napisałem oddzielny artykuł-poradnik, ale w skrócie, rozchodzi się o minimalizm i wybór lekkich, wielofunkcyjnych rzeczy – np. softshell i trekkingowe spodnie na wieczór służą też do jazdy na wypadek załamania pogody, T-shirt na kolację jest też piżamą, i tak dalej.
A dla osób obawiających się pakowania 6 par majtek i 6 koszulek mam słowo klucz: pranie. W zupełności wystarczają dwa komplety. Wypranie bielizny i koszulki w umywalce zajmuje 10 minut, a hotelowa pralnia (z suszeniem) to koszt 1-3 euro.
→Więcej: Transalp – co zabrać i jak się spakować?
A co z piciem i jedzeniem?
Co mnie z początku zaskoczyło, jedną z żelaznych transalpejskich porad jest NIE zabieranie bukłaka. Chodzi oczywiście o odciążenie pleców. Trochę mnie przerażało pokonywanie tak długich odcinków wyłącznie z jednym bidonem, ale okazało się, że Alpy to nie Sahara i krystalicznie czyste źródełka mija się częściej, niż jest to potrzebne.
Podobnie z jedzeniem – nie było sensu wozić wielkiego prowiantu, bo na każdym etapie zaliczaliśmy schronisko, a w nim Apfelstrudel, spaghetti, zupę… W plecaku wystarczą 3-4 batony i ewentualnie jeden żel na czarną godzinę. Ich zapasy (prawie) codziennie rano uzupełnialiśmy w sklepie. W miasteczku chodziliśmy też na główny posiłek dnia: kolację (o cenach za chwilę).
A co, jak popsuje mi się rower?
Zaletą spania w większych, turystycznych miejscowościach jest praktycznie codzienny dostęp do sklepu i serwisu rowerowego. A w najgorszym wypadku, również wypożyczalni. Na trasę zabrałem więc skromniejszy zestaw narzędzi, niż na zwykłą wycieczkę w polskich górach.
Koniecznie trzeba tylko zadbać o zapasowy hak przerzutki i komplet klocków hamulcowych, czyli rzeczy specyficzne dla danego roweru. No i tradycyjnie, zestaw naprawczy do opon – na skalistych zjazdach nietrudno o kapcia, nawet jeśli masz opony tubeless wspierane przez Hucka Norrisa (wiem, co mówię…). Plusem jazdy w większej grupie jest to, że rzadko używane narzędzia (jak pompka do dampera) można rozłożyć na kilka osób, a w drobnych szlakowych naprawach zawsze chętnie ktoś pomoże.
→ Więcej: Czym na transalp? 14 rowerów uczestników
A jak będzie brzydka pogoda?
Jeśli zaczyna lać, najlepszym rozwiązaniem jest przeczekanie. Wspinanie się na ponad 2000-metrowe przełęcze w burzy i ulewie nie należy do przyjemnych (ani bezpiecznych) zajęć, niezależnie od tego, jakim harpaganem jesteś.
Dlatego wyjazd czasem może się przesunąć lub wydłużyć – warto mieć w zanadrzu parę dni urlopu i przed wyjazdem uprzedzić pracodawcę. Doświadczenie przewodnika w podejmowaniu tego typu decyzji to jeden z głównych plusów zorganizowanego wyjazdu (do nich jeszcze za chwilę wrócę).
Czy trzeba mieć kondycję?
To chyba najczęściej zadawane pytanie… Zawsze mi się wydawało, że transalp to wycieczka zalatująca cross-country – w końcu to też nazwa jednego z najtrudniejszych długodystansowych wyścigów XC. Ale na szczęście jego krosiarska trasa nie ma nic wspólnego z wyprawowo-turystyczną odmianą transalpu, na której byłem!
Niemniej jednak, obawy kondycyjne pozostały. Nigdy wcześniej nie przejechałem 100 km po górach, a i 50-60 km przekraczam rzadko (i na drugi dzień zdycham). Co gorsze, w ramach przygotowań „postawiłem na świeżość”, czytaj: od początku roku totalnie nic nie robiłem, poza zwykłym jeżdżeniem na rowerze.
Najwyraźniej tak. Transalp okazał się mniej hardkorowym wyzwaniem, niż się obawiałem. Początek był dość trudny, ale organizm szybko wszedł we właściwy rytm i już drugiego-trzeciego dnia komfortowo pokonywałem podjazdy, które na zwykłej wycieczce doprowadziłyby mnie do kategorii „e-bike” na Allegro.
Bo żebyśmy się dobrze zrozumieli – to nie jest zabawa dla każdego. To jednak 6 dni jazdy pod rząd, z podjazdami czasem po 1000 metrów przewyższenia na raz… Więc jeśli masz słabą kondycję i gardzisz podjeżdżaniem, zdecydowanie nie jest to wyjazd dla Ciebie. Musisz realnie ocenić swoje możliwości*, bo nie jest to wypad stacjonarny, na którym można jeden dzień odpuścić, albo iść pojeździć na łatwiejsze trasy we własnym tempie.
A jaki jest poziom trudności na zjazdach?
To jeszcze trudniejsze pytanie, bo wszystko zależy od wybranej trasy i konkretnego etapu. Na Como Route Max, określanej jako średnio trudna/trudna były zarówno zjazdy szutrem (uzasadnione ultra-widokową resztą), jak i długie i skaliste single o trudności S2, z elementami S3.
Nie jest to więc wycieczka dla miłośników flow-traili (choć w okolicy Livigno były i takie odcinki), ale też nie ma czego się specjalnie obawiać. Jeśli ogarniasz polskie szlaki, to po przestawieniu głowy na bardziej skaliste podłoże, poradzisz sobie na transalpie. Dość powiedzieć, że wśród nas były dwie osoby na hardtailach XC, które bynajmniej nie spowalniały grupy.
→ Więcej: Czym na transalp? 14 rowerów uczestników
Jacy ludzie jadą na transalpa?
Mimo otwartego umysłu i wglądu w statystyki bloga, co jakiś czas zaskakuje mnie wielkość i różnorodność grupy osób jeżdżących po górach. Jest ona kolosalnie większa od grupki endurowej adoracji, którą można spotkać na zawodach, zlotach, w kolejce do srebrnogórskiego tarpana, czy – najczęściej – na Facebooku.
Co więcej, tyle samo osób było na transalpie po raz pierwszy – większość przyjechała co najmniej drugi raz (a niektórzy nawet czwarty!). Wszyscy okazali się mega zapaleńcami, którzy może nie śledzą na bieżąco rowerowych internetów, ale jeżdżą lepiej, niż byś ich na pierwszy rzut oka podejrzewał.
Ile to kosztuje?
W skrócie: nie jest to tania zabawa. W dodatku trudno jednoznacznie określić koszt, bo dojazd, noclegi i wyżywienie opłaca się samemu.
Przewodnik
Tak, rozliczenie jest dość nietypowe, bo początkowo zachęcająca kwota 990 zł obejmuje ogarnięcie trasy, rezerwację noclegów i stałą opiekę przewodnika, a całą resztę płaci się na miejscu, na bieżąco.
Dojazd
Na miejsce dojeżdża się własnym samochodem. Z południa Polski do St. Anton jest ok. 1000 km. W dwie strony, przy spalaniu 8 litrów na 100 km, uwzględniając koszt czeskiej i austriackiej winiety, wychodzi więc 900-1000 zł. Przed wyjazdem organizator ułatwia umówienie się na wspólny transport, więc zazwyczaj rozkłada się to na 3 osoby.
Do tego dochodzi powrót busem z mety wyprawy do samochodów: w naszym przypadku 60 euro od osoby. Czyli sumarycznie na transport odłóżmy do wirtualnej skarbonki 600 zł.
Noclegi
Cena jest codziennie inna, ale można przyjąć, że łóżko ze śniadaniem średnio kosztuje 40 euro. Czyli przy 7 noclegach, około 1200 zł.
Wyżywienie
Ceny są oczywiście alpejskie, czyli:
- piwo: 4-5 euro;
- danie w restauracji (schabowy, burger itp.): 10-15 euro;
- pizza, spaghetti: 8-10 euro;
- deser: 3-4 euro.
Czyli warto zarezerwować sobie około 30 euro dziennie, bo po pokonaniu 2000 metrów przewyższenia, raczej nie będziesz sobie żałować kolacji… Czyli 800 zł na cały wyjazd.
Razem daje to kwotę rzędu 3500-4000 zł.
A może pojechać samodzielnie?
Oczywiście wyjazd na transalp można sobie budżetowo ogarnąć samemu – znalezienie tracków GPS nie jest trudne, a hotele przecież są ogólnodostępne. Największą zaletą wyjazdu w gronie znajomych jest oczywiście mała i dobrze zgrana ekipa. Zyskuje też klimat przygody i satysfakcja z samodzielnego ogarnięcia całego przedsięwzięcia – dla wielu z nas, ślęczenie tygodniami nad mapą może być dodatkową zaletą.
Są też jednak wady, jak ryzyko złego wyboru trasy wymuszające spoglądanie co chwilę na GPS-a, konieczność pakowania pełnego zestawu narzędzi i apteczki, czy codziennie organizowanie przez telefon noclegu (lub napinanie się sztywnym, przygotowanym z góry planem)… Bardzo cenne jest też doświadczenie przewodnika w doborze tempa jazdy do charakteru danego odcinka, możliwości grupy i pogody.
Podsumowanie: po co pojechałem na transalp?
To niby najprostsze pytanie, które przy którejś kolacji zadał mi jeden ze współuczestników, zostawiłem sobie na koniec. No bo w końcu nie każdy tęskni za jazdą z ciężkim plecakiem, czasem po szutrach i przy kiepskiej pogodzie, z postępującym codziennie zmęczeniem. Przecież prościej jest pojechać do Livigno, Saalbach czy San Remo i w dwa dni naklepać z wyciągu tyle metrów deniwelacji, co przez cały transalp. Dla wielu… wróć… dla większości z Was będzie to lepsze (i tańsze) rozwiązanie.
Ale jeśli dobrnąłeś aż do tego miejsca, to znaczy, że do tej większości się nie zaliczasz. Albo po prostu tak jak ja, wypady stacjonarne masz już obcykane i ciągnie cię do powrotu do korzeni: całego tygodnia jazdy do odległego celu, bez powtarzania znanych odcinków i bez zawracania do samochodu.
Pewnie dlatego jeszcze wiele tygodni po powrocie będziesz męczył wszystkich dookoła historyjkami i porównaniami do transalpu (jeśli Twój partner zastanawia się nad wyjazdem i wolisz tego uniknąć – powstrzymaj go!)… I dlatego też nie dziwię się, że większość miejsc rozchodzi się wśród stałych klientów.
Zobacz też:
- Transalp – co zabrać i jak się spakować?
- Czym na transalp? 14 rowerów uczestników
- La Palma z Transalp.pl
Czy to jest artykuł sponsorowany?
Jest informacja na ten temat (jak zwykle) na początku artykułu.
Tak, ale nie wspomniałeś o produkt placement – wprawne oko rozpozna markę zużytych klocków ze zdjęcia ;) skandal
No i Autor musi jeszcze jasno zadeklarować, a faktami udowodnić, że nie stosuje technik manipulacji podprogowej na swoim blogu. Inaczej to ludziska się całkiem pogubią w tych internetach :)
IMO brak rzetelności dziennikarskiej… Sformułowanie „W ramach współpracy…” wcale nie jest jednoznaczne z określeniem „artykuł sponsorowany”. Współpracować można z kimś np. w ramach wolontariatu, a jeżeli otrzymuje się jakiekolwiek korzyści majątkowe to jest to „artykuł sponsorowany” i dobry dziennikarz/bloger zamieszcza taką informację z szacunku do swoich czytelników. No, ale widzę chłopak się wybił, sodówka uderzyła do głowy i można mieć swoich czytelników w czterech literach…. Powodzenia z takim podejściem do prowadzenia bloga (ale już beze mnie)
To nie ten Maciek co pisał o klockach! Mój komentarz był ironiczny (to chyba jasne). Pozdrawiam wszystkich, którzy uważają ze autor bloga powinien pisać obszerne artykuły, które wielu z nas czyta z zaciekawieniem (i rozbawieniem) jednocześnie nie czerpiąc z tego korzyści, finansując samemu wszystkie wyjazdy, kupując rowery do testów za własne pieniądze (zarobione chyba na nocnych zmianach, no bo w dzien jezdzi i pisze). A tak pewnie jedzie na taki Transalp, było na pewno do dupy (widać po zdjęciach) ale artykuł sponsorowany to napisał, ze spoko, kłamiąc jak z nut. Michał, może pisz zawsze na górze, ze sponsorowany, ze dzięki artykułowi kupiłeś Bentleya od Wojewódzkiego. I będzie spokój.
Właśnie dlatego, że nie są to jednoznaczne określenia, używam jednego, a nie drugiego. Jeśli organizator pokrywa mi częściowo koszty wyjazdu, a potem w żaden sposób nie wpływa na treść publikacji, to czy to ma być „artykułem sponsorowany”? Standardem jest oznaczanie w ten sposób gotowych tekstów dostarczonych przez reklamodawcę, czego na 1Enduro nigdy nie było i nie będzie.
Jeśli każda publikacja, z jakiej czerpałem jakąkolwiek korzyść majątkową jest dla Ciebie z tego powodu nierzetelna, to cóż… tęsknić nie będę.
Ech, chyba się nie zrozumieliśmy :) jak dla mnie możesz czerpać co tam chcesz – byleby wpisy nadal były interesujące. Mój post z klockami był w opozycji do tego z pytaniem czy to artykuł sponsorowany a ten o Bentleyu do wpisu mojego imiennika. Chciałem tym samym dać wyraz dezaprobaty do pieprzenia w komentarzach czy i ile Lalik zgarnął kasy. Who cares?? Wolałbym żeby dyskusja w kimentarzach dotyczyła treści wpisu a nie kieszeni autora. Pozdro i do zobaczenia górach.
Zrozumieliśmy się :) Mój komentarz jest odpowiedzią do tego drugiego Maćka.
No i pięknie
O którym podjeździe na Magurke pisałeś?;-)
O asfaltowym z Wilkowic, choć pozostałe warianty chyba nie są łatwiejsze ;)
Asfalt, który ciągnie się w nieskończoność, choć tak naprawdę nie jest tak strasznie długi. Dobrze,że trasy w dół nagradzają za cierpienia podjazdu.
jaki jest alternatywny nie asfaltowy bardziej długi niż stromy?
Leśną alternatywą jest Fire Starter (znajdziesz na Trailforks), ale jest on zarówno długi, jak i stromy ;)
Wow po prostu wow odchowam babasy to tez sie pewnie wybiore bo jestem jednym z tych co czytaja do konca (a pojade jak mnie zona pusci oczywiscie :p)
A na miejsce mozna dojechac tez pociagiem, z mojego miasta tam to jedynie 22h i 150euro :) i sie czlowiek wyspi
I obudzi bez roweru.
Super wpis, nie mogę się doczekać mojego transalpa za rok.
W jakim miesiącu najlepiej jechać?
Jaki miałeś zakres temperatur?
Czuć było w głowie i sercu na wyższych wysokościach zmęczenie?
Na jakich oponach jechałes i ile złapanych gum? Jak u reszty ekipy?
Brałes dętki na zmianę w razie gdyby mleko wyciekło?
Warto brać jakieś ochraniacze? Fullface bez sensu?
Miałbyś siłę zostać potem jeszcze by zaliczyć jakieś bikeparki w okolicy?
Czekam na wpis z listą zawartości plecaka
Dziękuję za pomoc,
Co do wyboru miesiąca, to takiego doświadczenia nie mam ;) Myślę, że terminy wypraw organizowanych przez Transalp.pl mogą być cenną wskazówką.
Dodatkowego zmęczenia wysokością raczej nie czułem… Tylko ogólne zmęczenie ;)
Jechałem na Maxxisach 2.6 EXO (Minion DHF + Rekon). Rekona przebiłem na zawodach przed wyjazdem i niestety od czasu do czasu „odnawiała mu się kontuzja” :/ Po którejś próbie udało się skutecznie uszczelnić korkiem do tubeless (tzw. sznurkiem). U reszty ekipy chyba tylko dwa kapcie na dętkach, więc nieźle.
Dętkę na wszelki wypadek oczywiście miałem (bardziej na wypadek rozcięcia opony, niż wycieknięcia mleka).
Fullface bez sensu, ale ochraniacze na kolana miałem i polecam.
Siłę na bikepark pewnie bym miał, ale przydałyby się przynajmniej 2 dni przerwy na chillout :)
Odnośnie wysokości – mniejsza ilość tlenu można odczuć od ok 3500-4000masl (oficjalnie aklimatyzacja zalecana jest od 3000masl. Wjeżdżając na Khunjerab Pass z 2700 na 4700 dopadło mnie na 4200 – dyszalem jak lokomotywa, stawałem co 100-150 wysokości – podjazd o te 500m trwał dłużej niż wcześniejsze 1500m…
„3500-4000masl” można napisać metrów n.p.m. za pinglisz powinni batorzyć!
Pisze bloga po angielsku i jestem przyzwyczajony do tego języka. Każdy wie o co chodzi…czepialstwo level expert
EDIT: rozumiem ze framebag nazywasz torba mocowana w głównym trojkącie, na bikepacking mówisz rowerowe pakowanie a na support korby wsparcie korby? :D
Ekhm… Pozwolę sobie tylko wtrącić odnośnie tego „supportu” ;)
https://www.1enduro.pl/robisz-to-zle/
Cześć
A co to za pudełeczko masz zamontowane w ramie spectrala? To seryjne wyposażenie?
Poniekąd – tzn. trzeba sobie dokupić, ale jest to specjalny schowek na kanapki do Spectrala :)
Rozumiem, że to produkt Canyona? Już szukam, może do strive da się dopasować :D
Ps. właśnie wróciłem z Transalpu ale mnie takie ładne zdjęcia nie wyszły ;(
https://www.canyon.com/pl/accessories/?category=T025#open=&id=64782
Co do zdjęć – wszystko kwestia obróbki ;)
Po przeczytaniu artykułu odechciało mi sie jechać na rychleby….
No tak, Rychleby to przy tym Myszka Miki ;)))
A co ja mam powiedzieć po przejechaniu tego?! ;) Teraz nie mam ochoty jechać w „stare” miejscówki, więc w weekend jedziemy z żoną zobaczyć dwie nowe :)
Bałbym się, szczerze mówiąc, jechać bez bukłaku. Jeden długi „bezwodny” podjazd przy upale potrafi rozłożyć na łopatki, kiedy woda się skończy…
Też się bałem, ale na trasie którą jechałem, nie było czegoś takiego jak „bezwodny podjazd” – zawsze były albo cywilizowane źródełka, albo bezpieczne strumienie (tzn. bez pastwiska powyżej ;)), żeby na bieżąco uzupełniać zawartość bidonu.
Jadę aktualnie z Vietnamu do Polski – przekraczając Nepal, Pakistan, Chiny, Tadzykistan (Karakorum i Pamir Highway) robiłem po 2-3.5km przewyższenia na dzień na rowerze 45-55kg (dystanse w górach 70-120km dziennie czasem asfalt czasem szuter) a tu 8kg plecak i 1.5-2km przewyższenia. Chill-out time :D
Jak widać, wszystko zależy od punktu odniesienia ;)
Ale zgadzam się z Tobą w 100% co do plecaka – nie ważne ile wazy – daje poczucie niezależności, a jak masz sprzęt campingowy ze sobą (tu już pewnie jakaś torba bikepackingowa by siadła) to już 100% niezależność a to coś bezcennego, zdecydowanie warte straty tych paru/parunastu minut dziennie.
Coś wspaniałego Michale taka wyprawa i te zdjęcia.
Poprostu muszę tam jechać w przyszłym roku. To już jest postanowione i wpisane do kalendarza.
Pozdrawiam.
Bardzo fajny artykuł,jak zawszę .Wyprawa bardzo widokowa i wymagająca
W tym i ubiegłym roku zrobiłem na własną rękę dwa transalpy pierwszy 7 dniowy drugi 8 dniowy. Myśl o tych wyprawach nakręcała mnie przez cały rok :)Zainspiropwany wpisami o finale planowałem odwiedzenie miejscówki w 2019 ale uświadomiłem sobie ,że to nie będzie to samo co transalp. To czego potrzebuje to przygoda :) minimum 4 dniowa wyprawa rowerowa przez piękne góry z niezapomnianymi zjazdami w ktyórych znajdę co wieczór dach nad głową (Na transalpie moj plecak z prowiantem i 3l wody w bukłaku warzył 14kg pomimo to po paru dniach zapomina się o nim na zjazdach ;)nie wyobrażam sobie jednak zabierania ze sobą namiotu i sprzętu biwakowego). Ze względu na to że dwa lata z rzędu przejeżdzam przez alpy chiałbym tym razem uderzyć w trochę inny klimat, myślałem o Pirenejach, Fogaraszach bądż górach dynarskich ale w internetach nie ma za wiele informacji o takowych przejazdach. Pomyslałem ,że może ktoś ma może jakieś informacje o tego typu przejazdach bądż zna miejsce gdzie można by takowych informacji szukać. Będe wdzięczny za każdą pomoc.
Załączam skrót z ostaniego przejazdu :)
https://www.youtube.com/watch?v=ZMJRbGNQg9s
Samemu czy moze z Tomkiem?
Zgadam sie z Michalem – to wszystko zalezy od naszego nastawienia oraz zdolnosci planowania i organizacji. Jezeli marzysz o udanym wyjedzie i czekasz na niego prawie caly rok do tego nie chcesz sie bawic w wymyslanie trasy to opcja wyjazdu z Tomkiem jest strzalem w 10.
Jezeli jednak mozesz pozwolic sobie na odrobine luzu, masz wiecej czasu i planowanie sprawia Ci frajde to mozesz sprobowac samemu. W necie sa setki stron z poradami i opisami takich wyjazdow ooraz poradami jak to zrobic i nawet mozna skusic sie o wybranie jakas gotowej traski…
Ja osobiscie naleze do te drugiej grupy ale mam kolegow ktorzy jezdza z Tomkiem co roku juz od kilku lat. Dla takich zapalencow trase Tomek dobiera indywidualnie do planowanego wyjazdu i oczekiwan. Nie jada nigdy 2 razy dokladnie tak sama wiec jak sami widzicie tez mozna.
Ja swojego transalpa zrobilem z kumplem w 2016 roku. Pierwszy w zyciu taki wyjazd i wrazenia zostana na dlugo. Jak ktos raz zalapie bakcyla to juz przepadl. Goraco polecam bo najlepszym elementem kazdego takiego wyjazdu jest nieprzewidywalnosc (dla tych ktorzy to lubia:)
https://youtu.be/1tKEqnpK4hI
Dla tych ktorzy na Transie juz byli i szukaja jeszcze wiekszej dawki enduro tras to polecam Tour du Mount Blank – trasa moze krotsza ale za to na wyzszym pulapie (czasami oddech zlapac ciezko) ale odpada problem trasportu powrotnego bo robi sie kolko…
https://youtu.be/9PBO402tf-0
Michal – jezeli spodobal Ci sie Transalp mysle ze i TMB przypadl by Ci do gustu ;o)
Co do terminu – oba wyjazdy w polowie wrzesnia i oba z dobra pogoda ale z tym to najzwyczajniej trzeba mniec troche szczescie
Zachecam kazdego naprawde warto
Dzięki Przemek za inspirację – super filmy! :) TMB jest już od jakiegoś czasu na liście planów wakacyjnych, mam nadzieję że uda się zrealizować jak najszybciej :)